Z pochodnią w ręku ks. proboszcz Henryk Zątek podszedł do drewnianego kościoła, perły architektury drewnianej. Tłum parafian obserwował zza ogrodzenia, jak leciutki dym natychmiast wywołuje całą serię reakcji, choć nikt nie słyszy, jak do strażaków dociera sygnał: „pożar kościoła w Jawiszowicach”.
tekst i zdjęcia alina.sobel@gosc.pl Wokół zabytkowego drewnianego kościoła w Jawiszowicach najpierw rozległ się dźwięk alarmowych syren. Niemal równocześnie z 495 dysz rozmieszczonych na dachu i ścianach kościoła zaczęła się wydobywać pod ciśnieniem mgła wodna, otaczając całą powierzchnię budowli. A w kolejnych minutach na plac przed kościołem zaczęły wjeżdżać na sygnale kolejne wozy strażackie i zaczęła się akcja gaśnicza. – No, to faktycznie rzadko się zdarza, żeby ksiądz sam podpalał kościół – przyznaje ks. kan. Henryk Zątek, proboszcz parafii św. Marcina w Jawiszowicach, jeszcze z pochodnią w ręce obserwując akcję strażaków. – To na szczęście nie jest prawdziwy pożar, tylko ćwiczenia, które mają podnieść bezpieczeństwo naszej świątyni. Tłum parafialnych obserwatorów z zaciekawieniem ogląda przebieg akcji, fotografuje i co jakiś czas słychać tylko westchnienia: – Oby nie musieli go gasić naprawdę! – Statystyki mówią, że średnio co roku ogień zabiera w Polsce dwa drewniane kościoły. W naszej diecezji w ciągu 25 lat jej istnienia spłonęły już trzy. Nie chcemy, by naszą świątynię spotkał taki los – dodaje ks. Zątek.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.