Zrobiłem wczoraj eksperyment. Zadzwoniłem do kilku znajomych w bliższej i dalszej okolicy. - Mam pytanie: Gdzie, według ciebie, był największy obóz zagłady?
− Wiadomo, w Oświęcimiu − odpowiedzieli wszyscy jednomyślnie. − Oświęcim-Brzezinka − precyzowali niektórzy. Kilkanaście osób. Wszyscy odpowiedzieli jednakowo, słowo w słowo, głoska w głoskę.
Złapałem się za głowę. Jesteśmy na skraju jakiejś paranoi. Walczymy z tymi, którzy bełkocą coś o polskich obozach śmierci. W połowie przypadków są to pewnie skutki działania jakichś mocarstwowych wywiadów czy służb, które dzielą i rządzą światem, wobec których grożenie sankcjami jest porywaniem się z motyką na słońce. W jednej czwartej mówią tak szaleńcy i ignoranci, wobec których występowanie na drogę prawną jest jak szczekanie na psa bądź kopanie się z koniem. W jednej czwartej pewnie mamy faktycznie do czynienia z przypadkami zasługującymi na wyciągnięcie konsekwencji, choć pewnie dotychczasowa forma protestu dyplomatycznego i tak pewnie byłaby wystarczająca.
Bardziej niż „polskie obozy” smuci mnie rodzime podejście do zagadnienia. Żal potęguje fakt, że Oświęcim to moje rodzinne miasto, że urodziłem się, wychowałem, wyedukowałem, zacząłem poznawać świat w cieniu obozu Auschwitz. Nie w cieniu obozu Oświęcim. W cieniu Auschwitz. W czasach funkcjonowania obozu nie było Oświęcimia. Był Auschwitz. Obóz nie nazywał się Oświęcim-Brzezinka. Był KL Auschwitz-Birkenau. Nawet dziś teren byłego obozu ma w pewnym sensie wymiar „eksterytorialny” w ramach tak zwanej strefy ochronnej.
W ciągu dziesięcioleci wyrosły nam pokolenia, dla których jest wszystko jedno. Skoro wszystko jedno, czy obóz był w Oświęcimiu czy w Auschwitz, to nie rozumiem, dlaczego nie wszystko jedno czy obóz był polski czy niemiecki. Oczywiście nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, jakim i gdzie obóz był. Ale życzyłbym obrońcom dobrego imienia Polski nieco więcej konsekwencji i zapobiegliwości, także na rodzimym podwórku.
A zapobiegliwości u nas jak na lekarstwo. W czasach głębokiej komuny do obowiązków wychowawczych należała wycieczka ósmoklasistów do muzeum Auschwitz-Birkenau. Dziś pracownicy muzeum niemal bezskutecznie zabiegają o przywrócenie dawnej praktyki. Lokalnie, jak w diecezji bielsko-żywieckiej, powstają nawet wspólne programy muzealno-katechetyczne, służące ściągnięciu uczniów i nauczycieli do odwiedzenia dramatycznych ekspozycji. Jestem pewny, że walkę z „polskimi obozami” należy zacząć tutaj, na miejscu, od prostej edukacji nawet leksykalnej, żeby Oświęcim nie znaczyło to samo co Auschwitz, a „polski” było nie tym samym, co „niemiecki”.