Powiedz "kocham", kiedy zarysowała auto!

Anita i Krzysztof Tyrybonowie - diecezjalna para Domowego Kościoła - opowiadają o tym jak ważne jest wyznawanie sobie uczuć, a my zapraszamy do udziału w naszym Konkursie Walentynkowym!

- Wyobraź sobie: wymarzone auto, na które ciężko się pracowało pół życia. Chuchasz, dmuchasz, pucujesz codziennie. I żona wraca nim z zakupów. Z rysą na zderzaku. Co więcej. Nic ci o tym nie powiedziała (bo nie zauważyła). Sam to odkryłeś. No i co robi normalny facet??? No co?! - Krzysztof Tyrybon patrzy z błyskiem w oku. - No jak to co?! Spoglądasz od razu na swoją żonę, uśmiechasz się, przytulasz i myślisz: co tam takie auto... Dziś takie, jutro inne. A gdzie ja znajdę kogoś cenniejszego niż Anusia?!

Historia z samochodem nie jest wymyślona. Spotkała niedawno Anitę, od 26,5 roku (w czerwcu będzie 27 - jak dokładnie liczą) żonę Krzysztofa.

- Nasze uczucie to taki sztandarowy przykład powiedzenia: "Kto się czubi, ten się lubi" - opowiada Anita. - Im więcej się kłóciliśmy, tym bardziej się do siebie zbliżaliśmy.

- Droczyła się ze mną, że najpiękniejsze kwiaty w ogrodzie to ma ona, a ja z moimi to się mogę wypchać. Tyle, że jej mama kupowała kwiaty... u mojej mamy! - śmieje się Krzysztof.

- Nie byliśmy typową parą. Bo to ja miałam duże problemy z wyrażaniem uczuć, gestami, które pokazywałyby co czuję. Nie wyniosłam tego z domu. Zamiast tego wolałam być taką drocząca się, trochę złośliwą jędzą - mówi Anita. - Krzysztof odwrotnie: nic go nie zrażało! Był bardzo szarmancki, opiekuńczy, pamiętam jak w zatłoczonym autobusach i pociągach walczył o miejsce siedzące dla mnie. No i te kwiaty - niezliczone ilości kwiatów - ogrodowych, polnych, z kwiaciarni. Podobało mi się to...

- Może słów za dużo w tym nie było, ale nadrabiałem gestami - uśmiecha się Krzysiek.

Choć "skakali sobie do oczu" te prawie 30 lat temu, coraz więcej czasu spędzali ze sobą. Najczęściej w górach. Aż zawędrowali razem do sanktuarium Matki Bożej w Kalwarii Zebrzydowskiej. I to tam Krzysztof poprosił Anitę o rękę.

Jak mówią, pierwsze lata w małżeństwie nie były łatwe. - Nie umieliśmy się dogadać, a do tego zupełnie nie miałem wyczucia z prezentami - bo przynosiłem Anusi na przykład odkurzacz czy żelazko - bo przecież to prezent bardzo praktyczny, takie sprzęty są bardzo potrzebne w domu! - opowiada Krzysztof. - Tak naprawdę tego, jak sobie okazywać uczucia, zaczęliśmy się uczyć 22 lata temu w Domowym Kościele, podczas dialogu małżeńskiego, jaki jest praktykowany w naszym ruchu. Kiedyś przyniosłem Anusi zupełnie bez powodu - bukiet czerwonych róż. Może mało oryginalnie, ale dla mnie wtedy to był szczyt moich twórczych możliwości!

- Jest jeszcze jeden - dla mnie istotny gest Krzysia, który nam towarzyszy od początku małżeństwa - wyznaje Anita. - Nigdy nie musiałam tankować samochodu. Naprawdę! Tę czynność Krzysiu wziął na siebie i tak jest od zawsze. I pewni tak zostanie...

Jak opowiadają, to Domowy Kościół nauczył ich, że jedno i drugie inaczej może zapatrywać się na tę samą sprawę. Od lat sami prowadzą rekolekcje dla małżeństw. Nie głoszą teorii - dzielą się sami swoim doświadczeniem życia we dwoje. - Widzimy jak małżonkowie - zwłaszcza kobiety - bardzo potrzebują czułości, gestów miłości, słów wyrażających uczucia. Pokazujemy małżonkom jak uczyć się komplementowania małżonki czy męża. Bo komplementem na pewno nie będzie mówienie: moja żona jest dużą, silną, niezależną kobietą - a bywa, że takie określenia w męskim zestawie komplementów się znajdują! - opowiadają Tyrybonowie.

- W czasie naszych spotkań kobiety są bardzo otwarte w mówieniu o swoich potrzebach. Mężczyźni milczą. Ale nie zliczę ilu przychodziło do mnie "po godzinach", żeby pod osłoną nocy, po godzinach pogadać o tym jak być dobrym mężem. takim jakiego oczekuje żona - dodaje Krzysztof.

Po tylu latach dla nich wyrażanie uczuć już nie jest problemem. - Może nie nadużywamy słowa "kocham", ale na co dzień znajdujemy mnóstwo okazji, żeby sobie czułość i miłość okazać - mówią. - Czasem nasze dorosłe już dzieci patrzą na nas z politowaniem i mówią: "Oj znowu musicie tak sobie ćwierkać...?".

Zwracają się do siebie: Anusiu i Krzysiu. - Kiedy piszemy listy do małżonków naszej wspólnoty diecezjalnej, podpisujemy je imionami i naszym nazwiskiem. Zawsze muszę poprawiać, bo podpisuję: "Anita i Krzysiu Tyrybonowie" - śmieje się Anita.

A jeśli Ty chciałbyś/chciałabyś się odważyć wyznać swoje uczucia, zapraszamy do udziału w naszym walentynkowym konkursie. Wystarczy przysłać zdjęcie wykonanej przez siebie walentynki. lub użyć do tego celu przygotowanych przez nas szablonów. Wszelkie szczegóły znajdziecie TUTAJ. Nie zwlekajcie! Im szybciej tym lepiej!!!

 

« 1 »