Miłosierdzie nie czeka, ale wychodzi naprzeciw.
Słowo stało się Ciałem: zapowiadana peregrynacja Znaków Miłosierdzia na Podbeskidziu właśnie się rozpoczęła. W ciągu niespełna dziesięciu miesięcy do każdej parafii diecezji bielsko-żywieckiej przyjedzie specjalny samochód-kaplica i przywiezie stukilowy, mierzący ponad dwa metry wysokości obraz Jezusa Miłosiernego a także solidne relikwiarze, ze mikroskopijnymi szczątkami świętych Siostry Faustyny i Jana Pawła II.
Obraz nie jest świętą ikoną, nie słynie łaskami, nie jest świętością samą w sobie, ale raczej czymś w rodzaju drogowskazu, kierującego do Miłosiernego Boga. Zaś relikwie, to materialne dowody na to, że ów drogowskaz ludzkiego życia jest wiarygodny.
Można o symbolice łagiewnickiego portretu Jezusa zapisywać grube tomy. Ale mnie najmocniej porywa to, co usłyszałem od dzieci. Kilka dni temu w Cieszynie-Krasnej prowadziłem rekolekcje, poprzedzające nawiedzenie obrazu i relikwii. Podczas spotkania z najmłodszymi parafianami oglądaliśmy razem dokładnie obraz Miłosiernego.
− Co wam się najbardziej w nim podoba? − spytałem.
− Oczy! Serce, które świeci! Pan Jezus nas błogosławi! − dzieci mówiły jedno przez drugie.
− Stopy − cichutko podniosła palce w górę dziewczynka w okularach i z warkoczem.
− Stopy? − przystanąłem zdumiony.
− Tak. Bo Pan Jezu na tym obrazie ma jedną stopę wysuniętą przed drugą. To znaczy, że nie stoi w miejscu, tylko przychodzi do nas.
Tak dziewczynka w okularach i z warkoczem podsumowała dziewięć miesięcy wędrówki Znaków Miłosierdzia na Podbeskidziu. Peregrynacja zapewne będzie, niczym lawina, obrastać coraz nowymi pomysłami. Pompa z dnia na dzień nabierze rumieńców i rozmachu. Mam nadzieję, że zwykłe ludzkie starania nie przesłonią tej prostej i poruszającej prawdy: to Jezus przychodzi. Nie czeka, nie woła. Sam zstępuje w nasze życie. Staje przed nami i liczy na to, aż nasze drogi spotkają się z Jego drogą.