Pod datą 26 lipca 1961 r. Roman Bielicki zapisał: "Basia dziś samodzielnie latała »Sroką«. Latanie szybowcowe podobne jest do miłości. Szybowiec trzeba kochać bez reszty". I tak latają za sobą - dosłownie i w przenośni - już 53 lata!
Na lotnisko jednak poszła. I to tam, siedząc w „kwadracie”, miejscu spotkania i oczekiwania pilotów na start szybowcem, już od pierwszych chwil wpadł jej w oko instruktor, sześć lat starszy Roman. Między ostatnimi egzaminami maturalnymi a wstępnymi – na historię sztuki na KUL-u – była częstym gościem lotniska.
Romanowi też od razu spodobała się maturzystka Basia. Jak mówi, ujęła go w niej jej mądrość. – Można z nią było porozmawiać o wielu poważnych sprawach, nie tylko o fidrygałkach – śmieje się dziś.
Spotkania na lotnisku przeszły w spacery w stronę… Leszczyn i aż na Łysą Górkę, gdzie już 24 sierpnia Roman poprosił Basię o rękę. Narzeczeństwo trwało jeszcze cztery lata, nim się pobrali i zamieszkali na Złotych Łanach. Ale już wspólnie rozwijali swoją pasję.
Latał za mną
- Mąż to jedyny mężczyzna, który za mną latał – śmieje się pani Basia. – Bo to on, jako instruktor siedział w szybowcu za mną, kiedy mnie szkolił!
Bieliccy z wielką pasją potrafią opowiadać o szybownictwie. – Lecisz cichutko nad chmurami, w chmurach, pod chmurami; możesz popatrzeć w oczy przelatującym bocianom, bo są na wyciągnięcie ręki, współpracujesz tylko z przyrodą, nie robisz nic przeciwko niej… Ktoś, kto nie przeżył lotu szybowcem, chyba nie zrozumie, o czym mówimy – uśmiechają się zgodnie.
– Kiedy myśmy rozpoczynali nasze latanie, wyglądało ono zupełnie inaczej. Wówczas do lotnictwa wybierano tych, którzy byli najzdolniejsi, narybek kadr i tych, którzy chcieli być w lotnictwie. Aerokluby były narybkiem kadr dla lotnictwa wojskowego. Mieliśmy możliwości latania bez pieniędzy. Dzisiaj żeby latać, trzeba mieć pieniądze. Niestety, nie każdy uzdolniony w tym kierunku młody człowiek zyskuje taką szansę… – zaznaczają.
Barbara pracowała w muzealnictwie, ale z czasem – razem z mężem – odkryli swoją nową wspólną pasję. – Razem byliśmy pilotami szybowców i razem też zostaliśmy… pilotami wycieczek zagranicznych – mówi Barbara. Ona została pilotem w 1968 roku, on 10 lat później. Podróże po Europie stały się ich drugą pasją.
Doczekali się czwórki dzieci. Po narodzinach bliźniaków, znajoma pielęgniarka zachęciła Barbarę, żeby skończyła studia w instytucie rodziny na Papieskiej Akademii Teologicznej i włączyła się w krakowskie duszpasterstwo rodzin. Nie trzeba było długiej zachęty. Praca z rodzinami i młodzieżą w Bielsku-Białej stała się kolejną pasją Bielickich. Do dziś są związani z wieloma inicjatywami na rzecz życia i rodziny w diecezji. Nie zostawili też swoich przyjaciół z aeroklubu!
O bielskich seniorach lotnictwa oraz Międzynarodowym Pikniku Lotniczym, który zainicjowali, przeczytasz także TUTAJ.