W czasie rozpraw rozwodowych sędzia dziwi się, czemu nie chcę się zgodzić na rozwód, kiedy już nie ma szans na uratowane naszego małżeństwa – mówi Andrzej z Zembrzyc. – Ja tłumaczę prosto: byłem w wojsku…
Nie było łatwo
We wspólnocie jest m.in. Barbara Satława z Kocierza Moszczanickiego. – Pięć lat, osiem miesięcy i trzy dni temu mąż mnie zostawił. Pół roku zabrakło nam żeby świętować 30. rocznicę ślubu… – mówi. – Siedziałam w domu i rozpaczałam. Zaczęłam szukać pomocy w Kościele. Nie było łatwo. Zauważyłam, że mój mąż, ze swoją nową partnerką – jeśli tylko będzie chciał – niemal w co drugiej parafii trafi na wspólnotę osób żyjących w związkach niesakramentalnych i znajdzie dobrą opiekę duchową. Ci, którzy zostali sami, nie mają tak łatwo. Może się myśli: „Nic złego nie robią, sami sobie poradzą”.
Barbara trafiła do jednej ze wspólnot osób samotnych w Bielsku-Białej. – Ale nie znajdywałam tam swojego miejsca. Inaczej przeżywa swoją samotność ktoś, kto owdowiał, ktoś kto jest sam, bo nie spotkał tej jedynej osoby, inaczej my, osoby zostawione i po rozwodzie – mówi Barbara.
"Sycharki" i ich przyjaciele na spotkaniu integracyjnym w Rychwałdzie
Urszula Rogólska /Foto Gość
Ktoś ze znajomych zaprosił ją na Mszę św. w Rychwałdzie. Po Mszy św. było spotkanie formacyjne jednej ze wspólnot. – Oni zaczęli się dzielić, rozmawiać, a ja się czułam z każdą chwilą coraz mniejsza, bo nie miałam takiej wiedzy. Przycupnęłam w kącie i wzięłam leżącą na stoliku gazetę. To była „Familia”. Okazało się, że wyszły tylko trzy numery. Dziś wiem, że po to, żebym jeden z nich znalazła… Tam znalazłam zaproszenie na rekolekcje do Koniakowa, dla żon samotnych i po rozwodzie.
Barbara obawiała się, co ona, taka „seniorka” będzie robić w takim gronie: – Mnie się wydawało, że problemy w małżeństwie mają osoby młode. Myliłam się – było sporo pań w moich wieku! To mnie nauczyło, że nie można siedzieć w domu. Trzeba wyjść i zobaczyć, że nie jest się samej!
Wkrótce powstało ognisko „Sycharu” w Rychwałdzie. – Wspólnota dodaje mi skrzydeł. Pomaga wierzyć, że wszystko ma sens i wszystko jest po coś w naszym życiu - mówi Barbara. - Uczy mnie pracy nad sobą – męża nie zmienię, ale mogę zmienić siebie. I to procentuje tym, że patrzę na świat optymistycznie. I nie mówię, że jest mi dobrze. Ale w tym, co się dzieje wokół mnie, dostrzegam coraz więcej dobrych rzeczy. I wiem, że tę silę daje mi Pan Bóg. Jakby mi ktoś pięć lat temu powiedział, że będę taka radosna, uśmiechnięta, to bym nie uwierzyła. Ile ja w tym czasie ludzi spotkałam, ile świata zobaczyłam, ilu ludzi czekało na moją pomoc… Wierzę, że moje małżeństwo jest do uratowania, ale czasem nie potrafię do końca zaufać Jezusowi, wyobrazić sobie tej sytuacji i mówię: „Nie rób mi tego. Jest mi tak wspaniale teraz…”.
Co robić dalej?
Bernadetta Kenig z Wilkowic jest we wspólnocie od trzech lat. - Kiedy zostałam sama, szukałam jakiegoś drogowskazu – co robić dalej? – opowiada. – Pomógł mi znajomy ksiądz. Wiedziałam, że bez wspólnoty sobie nie poradzę. Zaangażowałam się w wolontariat w Hospicjum św. Kamila w Bielsku. Pochłonęło mnie też internetowe forum „Sycharu”. Nie udzielałam się na nim. Bardziej czytałam świadectwa. Marzyłam o tym, żeby gdzieś niedaleko powstała tak wspólnota. I to tam znalazłam zaproszenie na spotkanie powstającego ogniska w Rychwałdzie.
"Sycharowskie" ognisko... przy ognisku
Urszula Rogólska /Foto Gość
Jak podkreśla Bernadetta, wspólnota daje siłę. – Kiedy widzisz w tych ludziach determinację: „Chcemy trwać w wierności”, to masz pewność: to też moja droga. Decyzję podjęłam: wytrwam. Spędzamy ze sobą też sporo czasu prywatnie, poza spotkaniami, rekolekcjami, pielgrzymkami. Kiedy jedno z nas ma dołek, inne lata na skrzydłach. Dlatego tak jesteśmy sobie potrzebni.
Nie jest prawdą, że w sakramentalnym małżeństwie mimo kryzysu chcą trwać tylko kobiety. W rychwałdzkim ognisku proporcje układają się pół na pół.