– Pewnie niektórym dziewczynom nie wypada mówić, że chłopak za nimi latał. A ja mogę tak powiedzieć i nie przesadzę! – śmieje się Barbara gostyńska-Bielicka, patrząc na swojego poślubionego 53 lata temu męża.
Choć od tamtego 4 sierpnia minęły już 52 lata, tego wyczynu nie powtórzył jeszcze nikt. Pięćset kilometrów z Bielska-Białej do Szczecina – w 9 godzin i 35 minut… szybowcem! Za sterami siedział Roman Bielicki. Dziś prezes Bielskiego Klubu Seniorów Lotnictwa (BKSL). Czas płynie, ale Barbara Gostyńska-Bielicka, która od 25 sierpnia 1962 r. jest żoną Romana, wciąż patrzy na niego z dumą. On to spojrzenie odwzajemnia. Bo – na przykład – gdyby nie pani Barbara, bielszczanie nie wiedzieliby, dlaczego plac Żwirki i Wigury nosi taką nazwę. Nikt nie widział ukrytego gdzieś w krzakach pomnika. To pani Basia w 2004 r. była inicjatorką przesunięcia i odnowienia monumentu polskich pilotów tak, by stał się widoczny dla wszystkich.
Piknik lotniczy
To zaledwie dwa epizody z historii życia ponad stu członków BKSL, który w tym roku obchodzi 30-lecie istnienia. Niezłomnie popularyzują lotnictwo polskie, jego tradycje, opiekują się pamiątkami i miejscami ważnymi dla jego dziejów. Bielscy seniorzy stoją także za historią Międzynarodowych Pikników Lotniczych, które od 2003 r., w ostatni weekend sierpnia przyciągają na lotnisko w Aleksandrowicach tysiące miłośników latania. W tym roku odbędzie się on 29 i 30 sierpnia już po raz dwunasty. Seniorzy też tam będą – ze skarbonką, do której będzie można wrzucić datki na ufundowanie tablicy pamiątkowej na górze Chełm koło Goleszowa, gdzie niegdyś istniała harcerska szkoła szybowcowa. Członkowie BKSL zapraszają także do obejrzenia wystawy pamiątek i modeli lotniczych, którą przygotowali w Książnicy Beskidzkiej przy ul. Słowackiego.
Na lotnisku
– Moje pierwsze spotkania z lotnictwem? Jestem rocznik 1934. Jako dziecko oglądałem, jak wysoko nad naszymi terenami przelatywały samoloty aliantów – mówi pan Roman. – Pamiętam też, jak niedaleko naszej działki rozbił się pilot niemieckiego sztukasa… Nastoletni Romek ukończył w Bielsku-Białej technikum lotnicze w klasie budowy płatowców. Potem pracował m.in. w fabryce samolotów w Świdniku, Mielcu, trafił do szkoły wojsk lotniczych w Zamościu, pracował przy Ił-ach 28 w Modlinie. Jednak pilotem wojskowym zostać nie mógł. W 1946 r. Rosjanie zabrali z ulicy w Bielsku jego ojca i wywieźli do Związku Radzieckiego, gdzie zmarł na Syberii. – Do dziś nie znamy powodu wywozu ojca – mówi. – To jednak zaważyło na fakcie, że drogę do pilotażu wojskowego miałem zamkniętą. Zostało lotnictwo sportowe. Zawodowo pracował w bielskiej „Apenie”, społecznie – był instruktorem szybowcowym na lotnisku w Aleksandrowicach. – U mnie na dobre wszystko się zaczęło w 1958 roku, w klasie maturalnej liceum plastycznego w Bielsku-Białej. Wcześniej wprost połykałam książki o tematyce lotniczej – mówi pani Barbara. – Latanie bardzo mnie pociągało, ale w związku z wrodzoną astmą nie przeszłam pomyślnie badań lekarskich. W maju 1958 r., między maturą a egzaminami na historię sztuki, na lotnisko jednak poszła – z koleżanką spadochroniarką. I to tam od pierwszych chwil wpadł jej w oko instruktor, sześć lat starszy Roman. Jemu też się Basia od razu spodobała.
W szybowcu
Spotkania na lotnisku przeszły w spacery w stronę… Leszczyn i aż na Łysą Górkę, gdzie już 24 sierpnia Roman poprosił Basię o rękę. Narzeczeństwo trwało jeszcze cztery lata – Basia kończyła studia. Ale już wspólnie rozwijali swoją pasję, bo… w czasie kolejnych badań astmy u Basi nie wykryto. – Mąż to jedyny mężczyzna, który za mną latał – śmieje się dziś pani Basia. – Bo to on, jako instruktor, siedział w szybowcu za mną, kiedy mnie szkolił! – Kiedy myśmy rozpoczynali, do lotnictwa wybierano tych, którzy byli najzdolniejsi, i tych, którzy chcieli być w lotnictwie. Aerokluby były narybkiem kadr dla lotnictwa wojskowego – opowiadają. – Mieliśmy możliwości latania bez pieniędzy. Dzisiaj, żeby latać, trzeba mieć pieniądze… Z czasem odkryli nowe wspólne zainteresowania. Razem byli pilotami szybowców i razem też zostali pilotami wycieczek zagranicznych. Podróże po Europie stały się ich drugą pasją. Najbardziej lubili wyjeżdżać z grupami pielgrzymkowymi. Doczekali się czworga dzieci. Po narodzinach najmłodszych – bliźniaków – znajoma pielęgniarka zachęciła Barbarę, żeby skończyła studia w Instytucie Rodziny na Papieskiej Akademii Teologicznej i włączyła się w krakowskie duszpasterstwo rodzin. Nie trzeba było długiej zachęty. Praca z rodzinami i młodzieżą w Bielsku-Białej stała się kolejną pasją Bielickich. Do dziś są związani z wieloma inicjatywami na rzecz ochrony życia i rodziny w diecezji. I nie zostawili też swoich przyjaciół z aeroklubu!
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się