Kościół nie jest żeńskokatolicki. Są mężczyźni. Widziałem ich, jak się modlili. I blask bił od nich, jak od samego Mojżesza.
Przyszedł do kancelarii parafialnej mężczyzna w sile wieku.
- Proszę o zaświadczenie, że jestem katolikiem. Bo mam być chrzestnym.
- Ale w kościele coś pana nie widzę - żachnął się ksiądz.
- Bo ja w niedzielę zawsze na wycieczki chodzę. W lesie widzę potęgę stwórcy. W kościele nigdy się tak pięknie nie pomodlę.
- To niech pan do leśniczego idzie po zaświadczenie, a nie do mnie - westchnął jegomość.
Trzeci raz w życiu musiałem przejść Ekstremalną Drogę Krzyżową, żeby odkryć moją Amerykę: są mężczyźni w Kościele. Ponad 130 wiernych ruszyło w Beskidy w piątkowy wieczór na Ekstremalną Drogę Krzyżową (EDK). I to nie byle jaką: 46 kilometrów drogi i ponad 2000 metrów różnicy wzniesień do pokonania we mgle, w błocie, po lodzie i śniegu, kawałeczek asfaltem. Modliłem się z nimi na Mszy św. przed wyjściem. Rozmawiałem, kiedy stali w kolejce, by odebrać pakiet: mapę, tekst rozważań i odblaskową opaskę. Ale dopiero po drodze do mnie dotarło, że to prawie, na oko w trzech czwartych sami... panowie.
To był przejmujący widok. Na przykład taka stacja trzecia, w pół drogi między Szyndzielnią a Kotarzem. Ze trzydzieści nieruchomych latarek przymocowanych do głowy sączy światło walczące z oparami mgły na pomięte książeczki z rozważaniami Drogi Krzyżowej. Wyglądają jak Mojżesz, co właśnie spotkał się z Bogiem a z jego oblicza bije światłość. Prawie każdy czyta sam, po cichu. Tylko koło mnie stoi zbita w krąg gromadka pięciu młodzieńców. Jeden czyta półgłosem tekst. Para z ust unosi się jak obłok kadzidła.
Są mężczyźni. Kościół nie jest żeńskokatolicki. Nawet jeśli tam, na dole, w swoich parafiach, pochowani na chórach, w kruchtach, zakłopotani podpierają filary, tutaj mieli odwagę wyjść i okazać swoją wiarę. Jest nadzieja. I jeśli ktoś zastanawia się, po co organizować tego rodzaju nabożeństwa, po co tak dać się wywłóczyć, sponiewierać, zamiast zwyczajnie iść do kościółka, usiąść w ławce i nich ministranci chodzą z krzyżem od stacji do stacji, to myślę, że jest taki właśnie sens: żeby pokazać, że wiara, że modlitwa, że Kościół, to także męska rzecz.
Potem powiedział mi kolega jeden, który medialnie przyglądał się beskidzkiemu nabożeństwu, że to lepszy sprawdzian, niż ćwiczenia rezerwistów, bo weryfikuje nie tylko tężyznę fizyczną, ale też morale.
Mam tylko apel na koniec. Panowie: przełóżcie to, co pokazaliście w Beskidach i na wszystkich innych szlakach EDK na codzienną pobożność, na swoje zaangażowanie w parafii, na udział w niedzielnej Mszy św. Żebyście - mimo wszystko - po zaświadczenie, gdy przyjdzie taka potrzeba - mogli pójść do swojego proboszcza, a nie musieli szukać po krzakach leśniczego.
O Ekstremalnej Drodze Krzyżowej w Beskidach piszemy także TUTAJ.