W kościele Opatrzności Bożej w Bielsku-Białej odbyło się ostatnie pożegnanie Moniki Honkisz, zasłużonej bielskiej katechetki. - Swoją niezwykle zaangażowaną posługą wpisała się w życie wielu osób, a także parafii - pisał w liście kondolencyjnym biskup Roman Pindel.
- Urodziła się 3 maja 1927 roku, w Maryjne święto, więc to pewnie też na nią wpływało. A zamiłowanie do aktywności i służenia innym miała pewnie w genach, bo od początku wszędzie było ją widać: w szkole, w teatralnych przedstawieniach i w parafii. Należała do Sodalicji Mariańskiej, a kiedy zaczęła pracować jako katechetka, jej żywiołem stały się dzieci. Kochały ją. Pamiętam, jak całą grupą, kiedy uczyła na Złotych Łanach, odprowadzały ją do autobusu i koniecznie chciały nosić jej teczkę - wspomina Stanisław Honkisz, młodszy brat śp. Moniki.
- Tak było - potwierdza ks. prał. Walusiak. - Kiedy przeszedłem na Złote Łany w 1980 roku, nie było jeszcze parafii ani kościoła, ale pani Monika już była. Oboje uczyliśmy religii. Nie było salek katechetycznych, więc lekcję odbywały się w prywatnych domach. Miała już wtedy ponad 50 lat, a jednak wspaniale potrafiła docierać do każdego dziecka. Miała prawdziwy dar nawiązywania kontaktu z dziećmi. Zawsze była otoczona chmarą maluchów, a lekcje dla nich przygotowywała tak starannie i ciekawie, że przeważnie mamy, które przyprowadzały dzieci na katechezę, same na niej zostawały, żeby posłuchać...
Ks. dr Jacek Waligóra, obecnie duszpasterzujący na Ukrainie, pochodzi z parafii Opatrzności Bożej w Białej i wiele razy spotykał się z panią Moniką. - To były za każdym razem bardzo dobre rozmowy. A kiedy wyjeżdżałem na Ukrainę, w moje ręce trafiło to, co pani Monika, już wtedy emerytka, nosiła kiedyś w swojej teczce: przygotowywane własnym sumptem pomoce do katechezy, obrazki do kolorowania. W Polsce dzieci miały już pod dostatkiem materiałów tego rodzaju, a tam wciąż ich brakowało, więc pani Monika przekazała je moim uczniom - mówił tuż po pogrzebie.
Ks. Kazimierz Skwierawski, jeden z byłych uczniów śp. Moniki Honkisz, w pogrzebowej homilii przypominał niezwykle silną więź pani Moniki z Jezusem Eucharystycznym.
- Kiedy była już chora, powiedziano, że odwiedzi ja biskup. Ucieszyła się, ale zmartwiło ją, że to będzie tylko spotkanie, a nie Eucharystia. - Bez Pana Jezusa? To na co mi biskup? - pytała. - Pan był jej Pasterzem. Była zafascynowana możliwością spotkania z Bogiem i uczyła innych tego zachwytu - mówił ks. Kazimierz Skwierawski, jeden z byłych uczniów Moniki Honkisz. - Stąd też jej wielka miłość Eucharystii, której do końca pragnęła jak najczęściej, bardzo wdzięczna za przynoszony jej Najświętszy Sakrament.
Z pracy na Złotych Łanach sama wspominała tę ostatnią wizytację kard. Wojtyły, kiedy z dziewczętami w strojach cygańskich wróżyła, że będzie tu kościół. Kardynał ze śmiechem mówił, że pierwszy raz widzi jasnowłose Cyganki, a poważniejąc dodawał, że choć wróżbom nie wierzy, ta o powstaniu kościoła okaże się prawdą...
- Była ogromnie szczęśliwa, że może służyć Bogu, choć kosztowało ją to nieraz naprawdę dużo wysiłku. Kiedy chodziła na spotkania dla katechetek, organizowane w kościele św. Mikołaja czy Trójcy Przenajświętszej, mieszkała jeszcze w Hałcnowie, a w tamtych czasach autobusy jeszcze nie kursowały, więc pokonywała te kilometry na piechotę, podobnie jak później - na Złote Łany. Była nie tylko na lekcjach, ale też na niedzielnych Mszach św. dla dzieci - bo uważała, że jako katechetka powinna być ze swoimi uczniami również przed Panem Jezusem, dając im osobiste świadectwo. Nie poddawała się nawet, gdy bardzo dokuczał jej chory kręgosłup - dodaje brat Stanisław.