Gdyby Jezus mówił dziś kazanie na górze, do modlitwy, jałmużny i postu dołożyłby jeszcze... ruch.
Tak myślę, po raz kolejny śledząc szusowanie narciarzy w sutannach i habitach na wiślańskim stoku. Czemu więc Jezus od razu nie wspomniał o ruchu? Bo w jego czasach nie było takiej potrzeby. Wszyscy się ruszali, chodzili pieszo. Blisko czterdzieści razy w Ewangeliach jest mowa o tym, że Jezus dokądś dosłownie „przyszedł”. Parę razy pojawia się jako środek lokomocji Jezusa łódź i raz - jeśli nie liczyć tradycyjnych przedstawień ilustrujących wędrówkę do Betlejem i ucieczkę do Egiptu - osiołek, przy okazji triumfalnego wjazdu do Jerozolimy.
Tymczasem coraz mniej się ruszamy. Dzieci podwozi się do szkoły autem, samochodem jeździ się do pracy. W najgorszym wypadku autobusem albo pociągiem. Znam kilku takich, którzy do roboty jeżdżą na rowerze, uchodząc za dziwaków. I mam kilku kolegów, którzy do pracy „biegają”. Znajomi chodzą na Mszę świętą o uzdrowienie w ich intencji.
Cywilizacyjna zmora powszechnie dostępnej komunikacji, która skutkuje bezruchem, w konsekwencji nabija kasę koncernom farmaceutycznym, gdyż jest jedną z głównych przyczyn chorej współczesności. Jeśli ktoś myśli inaczej, jestem oczywiście gotów podjąć dyskusję. Ale bardziej z grzeczności, niż z przekonania.
Kiedyś śmiano się z hiszpańskich księży, że są mali i grubi. Mali, bo w dzieciństwie spędzonym w ubogich rodzinach nieraz przymierali głodem. A kiedy zostali księżmi, zaczęli regularnie i nieźle jeść, jako iż żaden Dominus vobiscum nie umarł nad pustą miską. Niestety kaloryczne posiłki pojawiły się w ich życiu wówczas, kiedy organizm był w stanie rosnąć jedynie wszerz.
Dziś nie ma hiszpańskich księży. Są za to insulinowi. Kiedy ostatnio choroba na kilka dni położyła mnie w szpitalu, podsłuchałem pielęgniarki, które stojąc w drzwiach, szturchały się łokciem i wskazując na mnie, konfidencjonalnie szeptały: - Zobacz, to ten ksiądz, który nie ma cukrzycy.
Tak więc, choć sam na nartach nie jeżdżę, to jednak za kolegów z nartami pod sutanną ściskam kciuki i z całego serca im kibicuję. Zwłaszcza tym, którym ze względu na wiek bliżej do Abrahama niż do Chrystusa. Nie to, bym nie miał szacunku dla pozostałych. Ale ci są dla mnie prawdziwymi świadkami, zwłaszcza wówczas, gdy namawiają do umiaru i szacunku dla ducha i dla ciała. Zresztą problem dobrze pojętej diety i troski o ciało jako daru Boga ma wymiar uniwersalny. Do Gandhiego kiedyś przyszła matka i prosiła:
- Powiedz mojemu synowi, żeby nie jadł słodyczy, bo to niezdrowe.
- Przyjdź z nim za dwa dni - odpowiedział Gandhi.
Przyszła, a on powiedział dziecku, żeby nie jadło słodyczy.
- Dlaczego nie mogłeś zrobić tego przedwczoraj? - spytała zdziwiona kobieta.
- Bo dwa dni temu ja sam jeszcze jadłem słodycze - odpowiedział Gandhi.