Napełnić żołądek

Czy Cieszyn będzie "miastem reformacji"?

Pomysł został przywieziony „w teczce” przez pochodzącą z Cieszyna posłankę sejmową, która na ostatnim październikowym posiedzeniu Rady Miasta, powołując się na opinię luterańskiego biskupa, przekonywała, w jak zacnym gronie gród nad Olzą znajdzie się dzięki temu, jak wielkie zainteresowanie społeczności europejskiej tym wzbudzi i ile korzyści miasto z tego tytułu odniesie. Radni sami na to jakoś nie wpadli. Ale zagłosowali i tym samym zobowiązali burmistrza do podjęcia odpowiednich kroków w sprawie utytułowania Cieszyna mianem „miasta reformacji”.

Zdziwiłem się: czego to ludzie nie zrobią dla sławy i pieniędzy? Bo chyba o nic, albo o niewiele więcej w tym wszystkim idzie. Po pierwsze dlatego, że - z całym szacunkiem dla historii - ale jakimże tam Cieszyn jest miastem reformacji? Swego czasu raptem jednemu z książąt zaczął doskwierać drastyczny brak środków finansowych, potęgowany niecierpliwością wierzycieli, więc na fali europejskiego tumultu, wystąpiwszy z Kościoła katolickiego, wypędził z Cieszyna zakonników, przejął ich majątek, przekazał go komu trzeba i w ten sposób z długów się wykupił. Wzniosłych przekonań religijnych żadnych w tym wszystkim nie było, skoro już jego potomek w worze pokutnym na łono Kościoła katolickiego powrócił, nie sam, ale z całym księstwem swoim, czego znakiem była widowiskowa pielgrzymka do Kalwarii Zebrzydowskiej odprawiona równo 400 lat temu, na pamiątkę której zrodziła się do dziś pielęgnowana kalwaryjska Asysta Cieszyńska, co pogrzeb Matki Bożej 15 sierpnia urządza.

Ostali się w ukryciu luteranie, przetrwali mimo wszystko. Zapisali piękną kartę w historii walki o polskość tego regionu, podejmowanej ramię w ramię z katolikami. Było to wszystko kuriozalne i zaskakujące zarazem, bo luteranizm był niemal tożsamy z niemieckością. Te niemiecko-luterańskie siły rodziły się, dojrzewały i rozchodziły po okolicy z Wrocławia. Cieszyńscy ewangelicy mieli odwagę powiedzieć owemu potopowi niemieckości „nie”. I to jeszcze jeden powód mojego zdziwienia, że tak dzisiaj Cieszynowi spieszno, by dołączyć do grona miast, które w kontekście reformacji nie tylko z polskim patriotyzmem nie mają wiele wspólnego, ale w sensie historycznym stanową jego totalne zaprzeczenie.

Nie mieszkam w Cieszynie, nic mnie z tym miastem nie łączy poza sympatią, znajomością wielu pięknych, mądrych ludzi „stela”, nie tylko katolików. Wiem, że populacja ewangelicka jest tutaj niemała. Ale czy jest zarazem wystarczająco duża, by ze spokojem, bez obaw o narzucanie poglądów w sprawach religijnych - nie zawsze i we wszystkim słusznych, dodajmy - ogłosić Cieszyn „miastem reformacji?”.

Zbliża się pięćsetlecie wystąpienia Marcina Lutra. Luteranie szykują się do radosnych obchodów, licząc pewnie na to, że katolicy ekumenicznie podzielą ich szczęście. Dla nas katolików, tymczasem, cała historia jest współczesnym wydaniem przypowieści o synu marnotrawnym. Jak jego ojciec zastanawiamy się, co poszło nie tak, że to umiłowane dziecko wzięło swoją część majątku i odeszło daleko. Jesteśmy świadomi błędów Kościoła. Wyraził to bardzo dobitnie św. Jan Paweł II w roku 2000. I z tęsknotą wychodzimy na drogę i wyglądamy powrotu ukochanego potomka. Nie wiem, czy szukanie zainteresowania ze strony obcokrajowców, a także ich pieniędzy dla Cieszyna z okazji święta reformacji nie jest przypadkiem tym samym, czym - w ewangelijnej przypowieści - głód syna marnotrawnego i rozglądanie się choćby za strąkami sypanymi do koryta, by napełnić swój żołądek.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..