Dobroczynność. – „Najcieplejsze skarpetki, jakie miałem, dostałem od pani Kazi!” – usłyszałyśmy kiedyś od jednego chłopca – opowiada Jadwiga Głąbek. – Kazia Guździk była już bardzo schorowana. Choroba zniekształciła jej ręce, a ona dalej szyła sukieneczki ze skrawków materiałów i robiła na drutach szaliki i skarpetki.
Nieraz przyprowadzałyśmy do Kazi dzieci z tych rodzin, w których się nie przelewało – wspomina Jadwiga Głąbek. – Brała miarę. Potem Zosia Sagan kroiła materiał, a Kazia cierpliwie siedziała przy maszynie do szycia i tworzyła te cuda. Zastanawiałyśmy się, jak jeszcze możemy pomóc. Ktoś wiedział, jak zrobić syrop z mniszka lekarskiego. Robiłyśmy go mnóstwo i rozdawałyśmy mamom, żeby dzieci nie chorowały.
Oaza wsparcia
– Jeszcze nieee! Jeszcze nie kończymy!!! – wołało kilkadziesięcioro maluchów, które przyszły do ogrodu parafii św. Stanisława w Starym Bielsku na wakacyjne spotkanie przygotowane dla nich przez zespół charytatywny parafii. Były drożdżówki, czekoladki, dmuchany zamek, zabawy prowadzone przez Piotra Szczutowskiego ze Starobielskiego Ośrodka Edukacji Kulturalnej, które doprowadzały dzieci do wybuchów śmiechu. Kiedy dzieci się bawiły, ich mamy szperały w mieszczącym się w przyparafialnej salce magazynie odzieży, zabawek, drobnego AGD i odbierały przygotowane dla nich reklamówki z pieczywem. Od 25 lat parafianie zaangażowani w pomoc najuboższym i najbardziej potrzebującym mieszkańcom Starego Bielska razem z duszpasterzami stworzyli znakomicie działającą oazę wsparcia w sprawach różnorakich. – A wszystko zaczęło się od wspomnianej Kazi Guździk, która potrafiła nas skupić wokół Miłosierdzia Bożego i miłosierdzia, które my jesteśmy winni innym – mówi Jadwiga Głąbek, która z nieżyjącym już mężem Józefem od początku włączyła się w pracę zespołu. – Był rok 1989. Widzieliśmy malutkie dzieci, którym mamy nie miały co dać jeść. W domu gromadka, ojciec w więzieniu. Mieliśmy kilka takich rodzin. To one nas zmobilizowały. Pan Józef ciężko chorował, ale po każdej zakończonej terapii wracał do domu i zabierał się za pomoc potrzebującym, organizował też pielgrzymki parafialne. Na każdą starał się zabierać kogoś z podopiecznych zespołu. – Wiedzieliśmy, że pomoc materialna to nie wszystko, że trzeba im pomóc spotkać żywego Jezusa – mówi pani Jadwiga. – Potem z każdym rokiem odnajdywaliśmy rodziny, w których nie było patologii – najczęściej zdrowe rodziny wielodzietne, którym po prostu ciężko było związać koniec z końcem. Teraz to one stanowią większość naszych podopiecznych.
Nie ma przeszkód!
Od samego początku razem z jedenastką zaangażowanych parafian był długoletni zasłużony dla parafii proboszcz – ks. kan. Antoni Kulawik. – Jeździł z nami po domach, interesował się potrzebami ludzi, rozwoził paczki z żywnością, był na każde zawołanie. Także jego następca ks. Zygmunt Siemianowski wspiera nas bardzo ofiarnie. Udostępnił i wyremontował pomieszczenia na naszą działalność, pomaga zorganizować skuteczną pomoc. Panie z zespołu nie potrafią zliczyć, ile wesel, ile chrzcin zorganizowały. – Ktoś mówił, że nie bierze ślubu czy nie ochrzci dziecka, bo nie ma pieniędzy – mówi Maria Kamińska, która także jest w zespole od początku. – Przecież to nie mogło być przeszkodą! Organizowałyśmy spotkanie przy stole. A oni wtedy poznawali naszych księży, którzy o jakichkolwiek pieniądzach za odprawiane Msze nawet nie chcieli słyszeć! Wiele osób, które tworzyły starobielski zespół charytatywny, już nie żyje. Odeszli pan Józef, pani Kazia. Od czterech lat na emeryturze jest ks. Kulawik. Ale to, co zapoczątkowali, trwa! Zespół liczy dziś 12 członków. Z pierwszego składu zostały w nim panie Jadzia Głąbek i Maria Kamińska. Kieruje nim Róża Kuboszek, jej zastępcą jest Eugenia Leńczuk. A jednak to o pani Jadzi wszyscy mówią: szefowa. Przewodniczyła zespołowi od 2001 do 2008 r. Znakomicie zna parafię. Wie, gdzie zajrzeć, żeby odnaleźć tych, którzy pomocy potrzebują, a nierzadko krępują się o nią poprosić.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się