70 lat temu Maria Żurawska schowała pod szafą trzy Żydówki. Szafa stała na klapie, prowadzącej do piwnicy. - Mamo, zabiją nas, jak tatę - płakały dzieci. - Będzie, jak Bóg zechce - uspokajała je. Bóg zechciał, by wszyscy ocaleli. I żeby Maria Żurawska dostała medal z Yad Vashem.
Ostatnie z 96 lat życia spędziła w Bielsku-Białej. Osiemnaście lat temu pochowano ją na bielskim cmentarzu w Kamienicy. Za życia nie chciała słyszeć o nagrodzie. Teraz otrzymała tytuł i medal „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”.
Sowieci, Niemcy, Ukraińcy...
Długie i niezwykłe życie Marii zaczęło się w roku 1900 we wsi Opaki nieopodal Złoczowa. Dziś, to terytorium Ukrainy. W wieku 22 lat wyszła za mąż za Józefa Żurawskiego. Zamieszkali w Kołtowie, w sąsiedniej wiosce. Zrodzili pięcioro dzieci. Józef był pracowitym i przedsiębiorczym człowiekiem. Pracował w tartaku, prowadził dobrze prosperujące gospodarstwo. Czasami wieczorem, kiedy dzieci bardzo prosiły, ubierał mundur ułana, pamiątkę po wojnie polsko-bolszewickiej, w której walczył jeszcze za kawalera.
Rodzinne szczęście zachwiało się, gdy wybuchła wojna. Najstarsze dzieci prawie doroślały, więc Żurawscy zabrali się za budowę nowego domu. Do wsi najpierw przyszli Sowieci. Zrabowali, co im wpadło w rękę. Potem Ruskich przepędzili Niemcy. Nie rabowali. Zresztą u mieszkających tu Polaków nie było już nic do zrabowania. Naziści nawet nie trudzili się, żeby polską ludność jakoś specjalnie gnębić. Wyręczali się Ukraińcami. Żyjące do dziś córki Marii Żurawskiej wspominają o banderowcach, o zamaskowanych bandytach, mówiących po Ukraińsku, którzy zabili ich ojca. A było to tak:
Maria Żurawska na początku lat 60. wraz z prawnukami. arch. rodzinne Ludzie pod trawą
Żurawski miał do Żydów jakiś sentyment. Pomagał im bardzo, ale wszystko to ginie w pomroce niejasnych wspomnień: jakaś skrzynia z dokumentami, nocne eskapady furmanką z ukrytą pod słomą żywnością - do lasu, gdzie kryli się Żydzi i stacjonowali żydowscy partyzanci. Jakieś rozmowy ściszonym głosem, ludzie, stający poza kręgiem lampy. Maria i dzieci ledwie się domyślali. Wątpliwości rozwiały się, gdy w obejściu stanęła rodzina żydowska, pięcioosobowa. Józef wykopał dla nich schron za stodołą, głęboką jamę. Zrobił drewniany strop, wysypał na nim ziemię, obłożył darnią, coś tam rosło nawet, jakieś kwiatki czy warzywa, żeby nikt się nie domyślił, co i kto kryje się pod ziemią. Żydzi wychodzili ze schrony po zmroku. Ustawiali się w kolejce do miski z wodą. Rozmawiali szeptem. Ale i tak ktoś zwiedział się, że kwaterują u Żurawskich. Ktoś doniósł, chyba poszedł i naskarżył, bo okolica była niepiśmienna. Może dostał za to flaszkę bimbru i połeć słoniny.