Po co oni jadą na tych rowerach?
Dopadła nas choroba rowerowa. Wszyscy pedałują: coraz szybciej, coraz dalej, coraz odważniej. Spójrzmy tylko na samo Podbeskidzie. Grupa pielgrzymów z Rajczy dojechała właśnie do Rzymu. Dopiero co ruszyła czwórka rowerzystów na Camino - ze Szczyrku do Santiago de Compostela i na Koniec Świata. Dzień później żywieccy cykliści wystartowali do Fatimy, ale tego im mało i mają zamiar wytarzać swoje maszyny w piachu Sahary.
Z ciekawości zacząłem grzebać w słownikach. Najpierw - półtora wieku temu - na naszych ziemiach pojawiły się welocypedy. Ta nazwa oznacza dosłownie „szybkie stopy”.
Pojazd miał dwa koła połączone ramą - wszystko z drewna - oraz skórkowe siodełko. Zajmujący je okrakiem, posuwał się naprzód, odpychając się stopami od podłoża. Stąd nazwa.
Potem pojawiały się udoskonalenia: korba z pedałami, łańcuch, przekładnia. Zmieniały się technologie, kształty i akcesoria, ale pozostały dwa koła, od których bierze początek kolejna nazwa wehikułu „bicykl” (dosłownie: „dwukół”), choć i trójkołowce - czyli tricykle - bywały i są nadal. Nazwa pojazdu była źródłem ochrzczenia jego posiadacza mianem cyklisty a pasji - cyklizmem.
Rekreacja zrazu droga i zarezerwowana dla majętnych, stopniowo błądziła pod strzechy. Jedną z jej popularyzatorów była firma „Rover”, co po angielsku oznacza wędrowca, powsinogę, włóczykija, obieżyświata a nawet - nomen omen - pędziwiatra. Na naszych terenach nazwę firmy przekalkowano na produkt, co jest zjawiskiem nieobcym, wystarczy wspomnieć choćby odkurzacz, zrazu zwany elektroluksem.
Między Oświęcimiem a Bieruniem jest most na Wiśle i granica między Małopolską a Śląskiem. Śmiano się swego czasu, że to most cudów, bo od strony Oświęcima wjeżdża się nań rowerem, a po bieruńskiej stronie opuszcza się przeprawę już na „kole”. Bo swego czasu „bicykla” przetłumaczono i skrócono jeszcze, a od koła swą nazwę czerpie kolarz i kolarstwo.
Zamykam słownik i zamyślam się nad pobożnym cyklizmem. Przez kilka dni zastanawiałem się: po co oni jadą? Jeśli dla sportu, to po co do miejsc świętych? Jeśli na pielgrzymkę, to czemu rowerem?
Aż przyszła do mnie pani Kasia, pokazała zdjęcia z pielgrzymki - nie rowerowej i sprzed kilku lat - do różnych świętych miejsc Europy, na którą pojechali z mężem.
A kiedy już nakiwałem się głową i namlaskałem z podziwu, powiedziała: - I dopiero kiedy wróciliśmy z pielgrzymki i przyszliśmy w niedzielę do naszego kościoła, to nas zamurowało, jaki on piękny!
I oczy mi się otworzyły: rower to najtańszy i najzdrowszy sposób, żeby objechać na nim pół świata i poznać, jak wielki skarb ma się na wyciągnięcie ręki. Bliżej, niż się przypuszcza.