Bracia Golcowie dowodzą, że kariera wcale nie musi przewrócić w głowie.
Jest taki żydowski szmonces o bogaczce, która, posiadając drogocenny, wielki jak groch diament, chciała nim przyozdobić zamawiane właśnie u złotnika kolczyki. Ale kolczyki są dwa, a diament był jeden. Więc trzeba było kamień przeciąć na pół. Poszła z tym do znajomego jubilera. Zasłonił się brakiem czasu. Wstąpiła do kolejnego. Powiedział, że nie ma odpowiednich narzędzi. Podobnie wymówiło się trzech jeszcze innych. W końcu zaszła jejmość do niepozornego zakładu jubilerskiego w zapomnianej nieco uliczce. Właściciel zważył w dłoni klejnot i krzyknął na zaplecze:
- Moszek! Chodź no tu do mnie, ale już.
Przyszedł chłopiec, chudy, drobny nastolatek.
- Weź przetnij pani dobrodziejce ten kamień na połowę. Tylko starannie, żeby części były równe!
Chłopiec wziął kamień. Zniknął. Po chwili już był z powrotem, trzymając we flanelowej serwetce idealnie przepołowiony klejnot.
- Tylu mistrzów mi odmówiło przecięcia diamentu, a pan żeś go dał chłopcu? Nie bałeś się? - zdziwiła się bogaczka.
- Bo oni wiedzieli, jak cenny jest to klejnot i bali się, że ręka im może zadrżeć i go uszkodzą. A mój Moszek dopiero zaczął się przyuczać do zawodu. On jeszcze nie zna wartości takich kamieni. Jemu ręka nie drgnie...
Przypomniałem sobie tę historię, czytając relację i oglądając zdjęcia z Milówki, gdzie na piętnastolecie Golec uOrkiestry zaprezentowali się wychowankowie fundacji założonej przez muzykujących bliźniaków.
Najpierw dlatego, że ich koncert porwał milowską publiczność. Małym artystom ręka ze smyczkiem nie zadrżała. Nie było gwiazdorzenia, fochów, agencji wykłócających się o honoraria. Była czysta sztuka, żywa tradycja, świeżość, skarb przekazywany z pokolenia na pokolenie, radość z muzykowania, pomnażanie Bożych talentów.
Po wtóre: góry rodzą nie tylko zwykłe kamienie, ale i prawdziwe diamenty. Łukasz i Paweł Golcowie wraz z bliskimi i współpracownikami są skutecznymi szlifierzami tych małych, umuzykalnionych klejnotów. Dzięki nim już w czterech miejscowościach Żywiecczyzny działają ogniska muzyczne, w których dzieci uczą się grać na piszczałkach, trombitach, skrzypcach i heligonkach. Dodatkowo w czasie wakacji Golcowa fundacja zorganizowała warsztaty muzyczne dla małych górali. Są ludzie estrady, którzy na tym etapie kariery mają już trzecie albo czwarte żony, spożycie alkoholu przekraczające możliwości produkcyjne średniej wielkości gorzelni i mylą zaparzanie ziół z ich wdychaniem. Listę ludzi estrady, którzy nie mieszczą się w tych "standardach", otwierają muzycy z Milówki.
Cóż ci Golcowie mają w sobie takiego, że dzieci nie trzeba do ich fundacji namawiać, zapędzać, sprawdzać obecności, obiecywać czegokolwiek, a może nawet straszyć? I czego brakuje Kościołowi choćby w procesie przygotowania młodzieży do sakramentu bierzmowania, że potrzebne są te wszystkie książeczki obecności, karty egzaminacyjne, pieczątki i zaświadczenia? Może jest to kwestia jakiejś pasji, podejścia z sercem? Może za wiele w tym procesie obaw, kalkulacji, może trzeba więcej serca, spontaniczności, zaufania, żeby ręka nie zadrżała. Ale żeby Kościół miał się czegoś uczyć od Górali? To koniec świata jest chyba jakiś.