Byliśmy na kanonizacji. Była radość i straszny ścisk. Przeżyliśmy.
Ustawiamy się
Jeszcze godzina z okładem do zamknięcia świątyni, o czym informują napisy na już działających telebimach. Kolejka posuwa się powoli i wytrwale. Po pół godzinie jesteśmy w środku. Ukłon szacunku dla Piety Michała Anioła, a potem długie chwile przy grobie Jana Pawła II. Ktoś dotyka posadzki, inny pociera obrazkiem o barierkę, o klęcznik. Takie proste, prawie nielogiczne gesty, które jednak mają swoją wagę. Po to się tutaj przyjeżdża. Jeszcze rzut oka na sarkofag Jana XXIII. W podeście ołtarzowym leży sobie w znaku woskowej figury naturalnych rozmiarów, obleczonej w pontyfikalne szaty. Przy Janie Pawle II porządku pilnują panowie w garniturach. Przy Janie XXIII - w sztruksach i jeansowych koszulach. Nic mądrego w tej sprawie nie przychodzi mi do głowy. Bazylika jest już częściowo niedostępna wiernym. Tylko z daleka widzimy tronującego św. Piotra i jego konfesję. Kręcimy pętlę i wychodzimy przed Bazylikę.
Pada deszcz. Wpadamy między filary kolumnady. A jeszcze przed chwilą tak ostro świeciło słońce. Teraz nie ma po nim śladu.
- A może będzie można tu zostać do jutra? - ktoś pyta naiwnie. Ale naiwność jest potwornie zaraźliwa, więc z nadzieją podchodzę do oficera jakiejś służby - nie wiem jakiej, bo w okolicy widać przynajmniej z dziesięć różnego koloru i kroju mundurów - i pytam o to, co mają zamiar zrobić z ludźmi okupującymi kolumnadę.
- Właśnie zaczynamy ich stąd wypraszać - mówi. - Za godzinę nikogo tu już nie może być.
Nic tu po nas. Idziemy po mokrej, śliskiej jak lód kostce brukowej kawałeczek dalej, do kościoła Świętego Ducha. Dopada nas stadko ciemnoskórych, sądząc po rysach twarzy - Hindusów. Oferują parasole i peleryny przeciwdeszczowe. Mam tylko polar, więc pytam o cenę gumowego poncho.
- Due euro - mówi do mnie garnitur białych zębów. W stercie różowych - jaki obciach - znajduję szczęśliwie zieloną i... mój sprzedawca znika, przepędzony przez jakiegoś tajniaka od przepędzania sprzedawców parasoli i peleryn w tym rejonie. Sprzedawcy odskakują kawałek. Doganiam tego mojego i daję mu piątaka. Ale on nie ma wydać, więc rozmieniam banknot, kupując małe espresso. Notabene kosztuje ono tutaj połowę tego, co kawa u podnóża Jasnej Góry w Częstochowie. Mój sprzedawca tymczasem wraca, więc rozliczamy się bez problemu. Tajniak też już się więcej nie pokaże. Kiedy podczas kolejnej Mszy przysiądziemy na schodach Świętego Ducha, handlarze będą się kręcić wśród wiernych już bez przeszkód, za to z niemałym powodzeniem oferując lekarstwo na deszcz.
Dochodzi 20.00
To czas na burzę. Nie deszcz i pioruny. To burza mózgów: zostajemy? idziemy w stronę Placu św. Piotra? może na początek Via della Conciliazione? W stronę Watykanu szły całe kolumny pielgrzymów. Pędzę na rekonesans. Od kolumnady idzie już tyraliera policji - w jeszcze innych, niż dotąd widziałem, mundurach i powoli, ale skutecznie, jak walec, wyciska pielgrzymów z wąskiej uliczki, jak pastę z tubki. Zaglądamy do pierwszej przecznicy, Via Pfeiffer - to samo. Ruszamy w dół, w stronę Tybru i Zamku Anioła, kolejna przecznica jest pusta, więc wpadamy na Via della Conciliazione. Czasem ktoś przemknie w dół, nas na razie nikt się nie czepia. Możemy tu zostać? Nie, to zbyt piękne. Najdziwniejsze jest to, że mijają nas dziesiątki umundurowanych i zakamizelkowanych odblaskowo przedstawicieli różnych służb. Albo udają, albo naprawdę nas nie widzą. Aż jakaś jejmość w mundurze, choć bez czapki, pokazuje stanowczo, że mamy iść do wylotu ulicy. Ociągając się, ruszamy. Przystajemy co chwilę, łudząc się, że tyle wystarczy. Aż znów ktoś przesuwa nas dalej. Koniec końców lądujemy za barierką ochronną, w rozśpiewanym i oflagowanym tłumie, kiedy jest już ciemno. Na szczęście przestało padać.
Trzy godziny koczowania
Najpierw dzielnie stoję. Potem wyciągam z plecaka skórzaną aktówkę z albą i siadam na niej. Następnie wyciągam nogi. Zdobywam terytorium dla siebie centymetr po centymetrze. Kryguję się przy tym strasznie, przepraszam wszystkich naokoło. Chyba niepotrzebnie, bo inni dawno już siedzą albo nawet polegują. Są śpiewy w różnych językach, nawet tańce, tam, gdzie jest miejsce, ale takie tylko podskoki i wymachiwania rękami, „pod”, a nie „z” gwiazdami. Chyba nawet się zdrzemnąłem, bo nagle uświadamiam sobie, że koło mnie przysiadło na składanych, rybackich taborecikach stadko owiniętych w ortaliony pań. O północy poruszenie. Otwierają Via della Concilliazione. Wchodzimy w rynnę ograniczoną fasadami ciągu monumentalnych kamienic, niczym Izraelici przez Morze Czerwone, tyle że mury są z kamieni, a nie z wód.
Wchodzimy, dobre sobie. Siła tłumu wciska mnie do środka. Nie mam żadnej kontroli nad własną mobilnością. Sąsiedzi naciskają ze wszystkich stron.
- Podobno połamane żebra bolą z każdym oddechem - wpada mi do głowy taka głupia myśl. Pierwszy raz, ale nie ostatni. Nasłuchując z niepokojem chrzęstu lichych kości, które osłaniają klatkę piersiową, wpadam na głupi, choć skuteczny pomysł: lekko odbijam się od podłoża i wędruję parę metrów, nie dotykając stopą ziemi. Czułbym się jak Ikar, gdyby nie rzeczywisty strach o zdrowie i życie, swoje i innych. Gdybyś ktoś w tym tłumie się przewrócił, byłoby po nim.
I tak koło północy zaczynamy wędrówkę w stronę Placu św. Piotra. To dystans około kilometra, może nawet trochę mniej. Zajmuje nam to dziewięć godzin.
Przeczytaj także komentarz: Solidarność umarła?
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.