Współczuję i zazdroszczę tym bez prądu.
Ponad pięć tysięcy mieszkańców Podbeskidzia spędziło święta przy świeczce. A wszystko za sprawą wichury, która szalała w Boże Narodzenie. Śniegu jak na lekarstwo. Na termometrach ponad dziesięć stopni. I wiatr taki, że na bielskich osiedlach puste reklamówki i papiery fruwały na wysokości trzeciego piętra. Nawet pociągi w Wiśle i w Soli stanęły, bo wiatr zerwał pajęczynę trakcji.
Współczuję tym, którzy pozostali na święta bez prądu. Bo to i ciemno, i w nie jednym domu zimno, tu i ówdzie nie ma nawet na czym jedzenia podgrzać. Ale też i trochę zazdroszczę: takich świąt bez telewizora, bez komputera, kiedy jest mus usiąść naprzeciw siebie, spojrzeć sobie w oczy, porozmawiać, zaśpiewać kolędę - powrót do przeszłości. Niejednemu kaznodziei, adwentowemu rekolekcjoniście nie uda się osiągnąć tego, co może z człowiekiem i ze świętami zrobić wiatr.
Nie ma mrozu, śnieg nie skrzypi pod butami. Zupełnie nieświąteczna oprawa Bożego Narodzenia. Gdzie jak gdzie, ale w Beskidach? Lubię się czasem zastanowić, co też Pan Bóg chce nam przez to powiedzieć? Może właśnie to, żeby w świętach poszukać jakiejś głębi? Żeby nie poprzestać na tym, co na zewnątrz, poza nami? Żeby zostać w domu, posiedzieć w ciszy, popatrzeć sobie w oczy? Mieć na chwilę puste ręce, bez pilota, komórki, tabletu? Przytulić nimi kogoś, przygarnąć, uściskać, pobłogosławić, to tak, jakby Dzieciątko Jezus wziąć na ręce.