Co do Świąt, to komercja wygrała.
Może jeszcze nie wojnę, ale bitwę. Na pewno. W czym rzecz? W opłatku i kolędach. Zaraz u początków diecezji bielsko-żywieckiej organizowano spotkania wigilijne dla bezdomnych. Zrazu odbywały się one w hali dworca PKS, potem na stołówce zakładu „Apena”. Wieczerzę rozpoczynało się już w południe. I to budziło niemałe, jak na owe czasy dyskusje: że za wcześnie, że gdzie tam jeszcze do wieczora, do pierwszej gwiazdki i w ogóle. Ale inny termin trudno było znaleźć, a osoba księdza biskupa, który zawsze w tych spotkaniach uczestniczył, legitymizowała przedwczesną, jak na one czasy, porę łamania się opłatkiem, walki z ościstym karpiem i śpiewu kolęd.
Minął czas jakiś, niecałe pokolenie. I oto nawet się nie obejrzeliśmy, a wigilie i opłatki branżowe, środowiskowe, klubowe, szkolne i uczelniane, także z udziałem księży, organizuje się już nawet na ponad tydzień przed Wigilią. Jeszcze nie przebrzmiała pierwsza część Adwentu, ze swoim charakterystycznym nastawieniem na powtórne przyjście Chrystusa na końcu czasów, a już sypią się „Mizerne ciche”, chrupią łamane opłatki, a atmosfera nabiera serdecznej temperatury. I to bardzo dobrze, tyle, że terminy nam się trochę - łagodnie mówiąc - nie zgadzają.
Zawieruszył się kalendarz gregoriański, zapodział się ten liturgiczny, został w ręku tylko marketingowy. A w nim stoi, że od początku lipca do końca sierpnia reklamuje się przybory szkolne, przez kolejne dwa miesiące znicze i sztuczne kwiatki, a nazajutrz po Zaduszkach światełka, bombki i choinki oraz to wszystko, co można pod nimi umieścić.
Kiedyś było inaczej. Wigilia w domu, przy rodzinnym stole była pierwsza, najważniejsza. Dopiero opłatkiem, który został po niej, dzielono się z innymi. Miało to o tyle znaczenie, że pokazywało, iż rodzina jest pierwsza i najważniejsza. Współczesna tradycja, ta, na którą się tak krzywię, niesie przesłanie: najpierw robota, sklep, klub, towarzystwo, a rodzina na końcu. Bo w takiej kolejności dzielimy się opłatkiem.
No i te kolędy nie w porę. Tylko patrzeć, jak w Wielki Piątek z rana stukniemy się w robocie jajkiem i hukniemy gromkim „Zwycięzcą śmierci”, a pod wieczór będziemy całować krzyż i śpiewać Gorzkie Żale. To się stanie wówczas, gdy ten kalendarz od marketingu zniszczy ostatecznie kalendarz liturgii i tradycji, jakby - używając biblijnej metafory - chuda krowa pożarła tę tłustą.