W rodzinnej parafii kard. Kazimierza Nycza organista zmarł podczas Rorat.
Henryk Moś - organista w Starej Wsi - zmarł w kościele, podczas wieczornych Rorat. - Od kilku dni mówił, że się czuje nieco gorzej, skarżył się na pieczenie w klatce piersiowej, ale tłumaczył to okresem grypowym - mówi ks. proboszcz Grzegorz Then.
W środę 4 grudnia w kościele Podwyższenia Krzyża Świętego w Starej Wsi Roraty rozpoczęły się jak zwykle o 17.30. Kościół wypełniali parafianie, było sporo dzieci, lampiony, okolicznościowe kazanie. Msza św. toczyła się spokojnie, aż do „Ojcze nasz”.
- Mszę św. zakończyliśmy już bez śpiewu. Parafianie podjęli akcję reanimacyjną. Udzieliłem organiście Sakramentu Namaszczenia Chorych - mówi starowiejski proboszcz.
Wkrótce przyjechała karetka pogotowia. Akcja reanimacyjna trwała dość długo, jednak nie przyniosła efektów. Henryk Moś zmarł na rozległy zawał serca. Jego pogrzeb odbędzie się w Starej Wsi w sobotę 7 grudnia o 14.00.
Henryk Moś miał 56 lat. Grał na organach w Starej Wsi od ponad 30 lat. Pochodził z Czechowic-Dziedzic, w Starej Wsi ożenił się i tutaj mieszkał z rodziną. Pracę zawodową łączył z posługą muzyczną w kościele.
- Nasza parafia jest niewielka, nie stać jej na zatrudnienie etatowego organisty - tłumaczy ks. Then i dodaje, że pan Henryk był człowiekiem niezwykle oddanym swojej posłudze w kościele, kochającym swoją pasję, którą służył wiernym w modlitwie. Parafianie są poruszeni jego nagłą śmiercią oraz jej okolicznościami.
- To po ludzku sądząc przedwczesna śmierć - mówią - ale też znacząca, piękna. Umrzeć w kościele, podczas Mszy św., w trakcie pełnienia służby Bożej, to dla nas znak i wezwanie do adwentowego czuwania.