Imieniny ulicy

W Poznaniu 11 listopada ulica Święty Marcin fetuje swoje święto. W Bielsku-Białej 11 listopada na ulicy 11 Listopada spotkałem tylko parę ćpunów.

Kilka dni wcześniej ulicami stolicy Podbeskidzia przeszedł tysięczny korowód. Była muzyka, jechał zabytkowy automobil, skandowano głośno. To były 50. urodziny Bolka i Lolka - kreskówki, na której wychowały dwa, może nawet trzy pokolenia rodaków. Wychowały się? Może tam i trochę dydaktyki było: żeby nie drażnić zwierząt, żeby zbierać po sobie śmierci w lesie i żeby przyjaźnić się z Eskimosami. Tyle pamiętam. W sumie - nieszkodliwa rozrywka.

11 listopada po tych samych ulicach hulał wiatr. Harcerze postawili znicze przy paru pamiątkowych tablicach i czym prędzej, smagani chłodem i deszczem, wrócili do domów. Były Msze w kościołach, ale bez tłumów, przyznajmy to szczerze. I apel poległych, na którym oficjele stali na wdechu, żeby wydawało się, że jest ich więcej.

Zajrzałem na ulicę 11 Listopada. To przecież jej imieniny - pomyślałem sobie. Kiedyś były przy niej cztery księgarnie, sklep papierniczy, chyba z osiem sklepów obuwniczych i drugie tyle z ciuchami, jakaś kawiarnia, piekarnia, szewc, pasmanteria, zacna drogeria na rogu, zakład fotograficzny. Ludzi tłum. Przejść było trudno. Tędy chodziło się na targowisko w Białej. Onegdaj pojawił się nawet pomysł, żeby ulicę ożywić, żeby wieczorem było tu gwarno, żeby ulica żyła towarzysko. Ostatnio nawet - o ile dobrze słyszałem - pojawił się pomysł, żeby lokale przy ulicy 11 Listopada wynająć restauratorom na szczególnie dogodnych warunkach. Ale pomysł prysł - jak mydlana bańka. Rozbił się o rację, o interesy i może nawet trochę o brak urzędniczej odwagi i fantazji.

Poznikały sklepy. Nie ma śladu po księgarniach. Poszli z torbami drobni sklepikarze i rzemieślnicy. Ich miejsce zajęły... banki. Nawet nie wiedziałem, że jest tyle banków w Polsce i że tak się nazywają. Cóż, pod względem bankowości wychowała mnie ulica.

Zaszedłem 11 listopada na ulicę 11 Listopada łudząc się, że może jakieś święto, że jacyś ludzie szczęśliwi, uśmiechnięci, z chorągiewkami, balonikami, watą cukrową może. Zdjęć sobie narobię - pomyślałem - ludziom pokażę, niech się cieszą, niech podziwiają, niech zazdroszczą Bielsku-Białej.

Deszcz siąpił, czerwony bruk zamieniając w lustro. W stronę dawnego targowiska, gdzie teraz jest stacja benzynowa i amerykański bar z chorym jedzeniem, szedł chłopak zakapturzony i coś pokrzykiwał do komórki.

A przecznicę dalej spotkałem parę młodych jeszcze ludzi, choć ich twarze były zmęczone, jak fasady ciągnących się wzdłuż ulicy kamienic, których nikt już nie kocha. Ubrani byle jak, z jakimś plecakiem, koślawym kartonem i parą reklamówek. Wyglądało to jak cały dorobek ich życia. Popatrzyli na mnie podkrążonymi na szaro, jak listopadowe niebo, oczami.

- Czego się gapisz? Nie masz czegoś zapalić? - wybełkotała dziewczyna.
Uśmiechnąłem się tylko. To taki mój mały prezent dla ulicy 11 Listopada na imieniny. Na więcej mnie nie stać.
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..