Obudził mnie ksiądz Antoni. Brzmi banalnie? Tyle, że on nie żyje od pół roku.
Pewnej niedzieli pod koniec września zbudził mnie ks. Antoni. O szóstej rano miałem odprawiać pierwszą Mszę św. z nauką rekolekcyjną. W sobotę wieczorem zasiedziałem się przed komputerem. Przed zaśnięciem westchnąłem jeszcze „Wieczny odpoczynek” za zmarłych.
Rzadko miewam sny. Tym razem jednak - wyjątkowo - przyśniło mi się, że wychodzę, by wykupić receptę dla ks. Antoniego. Usiadł na szpitalnym łóżku, uśmiechnął się do mnie. Obraz był tak wyraźny, że się zbudziłem. W tym momencie zaświergotał się budzik. Była piąta rano.
Poznaliśmy się 15 lat temu. Ks. Antoni Kajzerek przeżywał akurat srebrny jubileusz kapłaństwa. Był na misjach w Argentynie, wykładał na wydziale teologicznym w Katowicach, pisał książki, prowadził katechezy w radiu „Anioł Beskidów”. Zawsze chodził z książką pod pachą, czytał i notował. Zbierał cytaty, aforyzmy, wydawał w zbiorach tysiące słów, które układały się w mądrość życiową. Imponował mi swoją erudycją, oczytaniem, kulturą słowa. Podziwiałem go za jego oddanie w pracy duszpasterskiej w areszcie śledczym. Kiedy zachorował i trochę go zastępowałem, na własnej skórze doświadczyłem, że nie jest to łatwe pole do głoszenia Ewangelii.
Ale najgłębiej zapadł mi w serce na szpitalnym łóżku - tak, jak mnie zbudził. Wybiedzony, bezgłośny, z rurką tracheostomijną w krtani, mlaskający zapadniętymi policzkami, bo tak nauczył się mówić bezgłośnie w ostatnich miesiącach walki z rakiem. Trzy lata włóczyłem się z nim po przychodniach, poradniach i szpitalach. Ani raz nie usłyszałem słowa skargi czy narzekania. Strasznie mnie to zawsze zawstydzało.
Odszedł po cichutku, tuż po Wielkanocy, kiedy świat dźwigał się do życia z zimowego snu. Po śmierci głos mu wrócił. Przez całe wakacje w programie radia diecezjalnego emitowaliśmy katechezy dogmatyczne ks. Antoniego Kajzerka, zarejestrowane w czasie, gdy rak jeszcze nie pokonał jego głosu. Spoczywa na cmentarzu w komorowickiej parafii św. Jana Chrzciciela. Przy jego grobie pali się światło, są kwiaty - wątłe znaki głębokiej pamięci.
Modlitwa za zmarłych ma sens. Modlitwa za zmarłych jest... wdzięczna. I tak naprawdę, nie wiadomo, komu przynosi więcej pożytku: zmarłym, czy żyjącym. Wymiana między światem żywych i zmarłych jest dla nas wciąż tajemnicą. Tajemnicą świętych obcowania.