Wakacje w Beskidach były zasiewem. Czas żniw dopiero nadejdzie.
Przyszła do proboszcza pewna pani.
- Czy nie organizuje ksiądz przypadkiem pielgrzymki do Ziemi Świętej? - spytała. - Chętnie bym się wybrała. Bez względu na koszty. Mam takie marzenie: wyjść o wschodzie słońca na szczyt góry Synaj i z serca pełnego wiary wykrzyczeć Dziesięć Przykazań!
- Piękne marzenie - przytaknął ksiądz proboszcz. - Ale czasem o wiele bardziej kosztowne jest pozostanie w domu, by po cichu, bez rozgłosu żyć zgodnie z Dziesięciorgiem Przykazań.
Osiem wakacyjnych sobót gromadziło na beskidzkich szczytach setki osób. Było wspaniale - jak zgodnie przyznają uczestnicy „Ewangelizacji w Beskidach”. W górach zawsze jest wspaniale. Już sama topografia automatycznie urzeczywistnia liturgiczną zachętę sursum corda. Do tego dochodzi piękno stworzenia i odmienność ludzi mówiących sobie dzień dobry i gotowych podzielić się kanapką. Wakacyjna akcja wiązała się z trudem fizycznym: trzeba było się wspiąć na osiem szczytów, czasem mimo deszczu, częściej - nie bacząc na upał.
Pomysł był bardzo ewangelijny: Jezus też zabierał swoich uczniów w miejsca ustronne, z dala od zgiełku świata, by odpoczęli, żeby się wyciszyli, by im przekazać to, czego mają nauczać. Odludne wzgórza stają się w ten sposób szkołą i poligonem przyszłej działalności misyjnej.
Sobotnie spotkania w górach były - owszem - ewangelizacją ale - mam nadzieję - przyszłych ewangelizatorów. Bo prawdziwa ewangelizacja stargetowana jest nie na pobożnych: nie potrzebują kąpieli czyści, ani nawrócenia sprawiedliwi. Prawdziwa ewangelizacja zacznie się dopiero teraz, w miejscach i okolicznościach, które z pobożnością niewiele mają wspólnego. Wakacje w Beskidach były zasiewem. Czas żniw dopiero nadejdzie.
Cieszy mnie popularność „Ewangelizacji w Beskidach”: tylu uczestników, dziesiątki razy więcej, niż oczekiwano. Gdybym organizował promocję sprzedaży kremu do golenia albo chrupek kukurydzianych, też bym się cieszył, że tylu ludzi życzliwie przyjęło próbki do degustacji.
Ale o skuteczności promocji świadczy nade wszystko sprzedaż konkretnego produktu. Moim zdaniem o efektach ewangelizacji świadczy nie tyle liczba w niej uczestniczących, ale długość kolejki nawróconych, którzy jesienią staną przed konfesjonałem. Ewangelizacja w Beskidach nie skończyła się. Powiem więcej - właśnie się zaczęła.