Współczuć - to tyle, co płakać z płaczącymi.
Przed Bramą Śmierci, prowadzącą do byłego KL Birkenau w Brzezince, usiadło 12 tysięcy ludzi z różnych narodów, języków i wyznań, by połączyć się w żałobie z powodu ofiar Holocaustu.
Ból podsycała muzyka. Przed Bramą Śmierci wybrzmiała polska premiera „Cierpienia niewinnych” - celebracji symfoniczno-katechetycznej, autorstwa Kiko Arguello, założyciela Drogi Neokatechumenalnej.
Mamy z tym problem: jak właściwie zachować się wobec KL Auschwitz-Birkenau? Próbujemy różnych sposobów: idziemy z Drogą Krzyżową, odmawiamy różaniec, zapraszamy papieży, odprawiamy Msze św. i nabożeństwa, organizujemy marsze albo koncerty - jak ten potężny koncert Kiko Arguello.
I wciąż pozostaje jakiś niedosyt. A może nawet niesmak. Błądzą palce orkiestrantów po strunach skrzypiec i altówek, po wentylach trąbek i waltorni, po klapkach fletów i klarnetów. Nikt nie umie znaleźć takiego tonu, który dorównałby choćby jednemu, najcichszemu, prawie nic nie znaczącemu krzykowi niewinnego cierpienia.
- Mamo, czy mogę iść do pani Krysi? - poprosiła pięcioletnia Basia, wskazując na drzwi sąsiadki. Matka zgodziła się. Sąsiadka tydzień wcześniej pochowała męża. Teraz została sama ze swoją żałobą. Dziewczynka wróciła po godzinie.
- Co ty tak długo tam robiłaś? - spytała matka.
- Pocieszałam panią Krysię w żałobie.
- Ty ją pocieszałaś? A jak?
- Usiadłam obok i płakałam razem z nią.
„Cierpienie niewinnych” to nie był koncert, nie przedstawienie. To nie było wydarzenie artystyczne ani religijne, choć takie uczucia mogły się plątać słuchaczom gdzieś na obrzeżach wyobraźni.
Kiedy się stoi albo siedzi przed Bramą Śmierci Birkenau nie wypada zrobić nic innego, jak tylko usiąść obok płaczących i płakać razem z nimi.