Nowy numer 38/2023 Archiwum

Pan Bóg się mną nie gorszy

O swoim miejscu w Wielkiej Misji na placu Chrobrego w Bielsku- -Białej mówią Małgorzata i Janusz Pszczółkowie (na zdjęciu), którzy z Porąbki przyjechali tu z dziećmi: Laurą, Esterą, Zachariaszem, Piotrusiem i Ritą (dwójka ich dzieci jest w niebie).

Urszula Rogólska: Nie można było spędzić tych pięciu niedziel z dziećmi inaczej, tylko w centrum Bielska-Białej?

Małgorzata i Janusz Pszczółkowie: Jesteśmy ze wspólnoty neokatechumentalnej, a przyciąga nas tu wdzięczność dla Pana Boga. On nas tu przyprowadził. Nikt nam nie kazał ciągnąć tu naszych dzieci – i może czasem się im nie chciało – ale chcieliśmy tu być i jak widać, wszystkie dzieci są zadowolone. Bo chcemy dziękować Panu Bogu za to, co dla nas robi – zabiera nam nasze lęki, strach, obawy o zdrowie, o finanse. Wiara rodzi się z przepowiadania słowa Bożego, kerygmatu, że Jezus zmartwychwstał, oddał za nas życie, żyje, kocha nas, choć jesteśmy grzesznikami. My tego doświadczyliśmy i wielokrotnie głosiliśmy katechezy w katedrze i innych kościołach naszej diecezji, ale tam przychodzą ludzie, którzy słuchają Mszy św., przeczytają o nas w ogłoszeniach parafialnych. Tu chcemy mówić do ludzi, którzy do kościoła już nie przyjdą. Jeśli choć jedna osoba będzie chciała doświadczyć Bożej miłości tak jak my, to dla tej jednej osoby warto tu być.

Łatwo mówić o Panu Bogu i Mu dziękować, kiedy wszystko się układa, kiedy człowiek jest szczęśliwy...

Radość nas wszystkich tutaj nie jest sztuczna. To nie jest radość z tego, że jesteśmy zdrowi, mamy dużo pieniędzy – bo często nie mamy ani tego, ani tego. Ale to radość wypływająca z wdzięczności i pewności, że właśnie mimo to, co po ludzku wygląda na niedostatek, jest Ktoś, Kto nie pozwoli nam na poddawanie się lękom. To Bóg, który nas kocha i chce uczestniczyć w naszym życiu. Kiedy nasz syn urodził się ze stopą końsko-szpotawą, myśleliśmy z przerażeniem: mamy niepełnosprawne dziecko. Byliśmy pełni strachu i obaw, jak bardzo to zmieni nasze życie. Ale widzieliśmy też, jak ta sytuacja nas jednoczy, mobilizuje do modlitwy, do powierzenia jej Panu Bogu. I Pan Bóg sprawił, że znalazł się lekarz, który zajął się naszym synem, wyprowadził tę stopę tak, że wada jest prawie niezauważalna. W każdym życiu są obecne krzyż i choroba, ale my wiemy, że takie ciężkie doświadczenia wnoszą dobro do naszego życia. Nie jest tak, że tylko ludzie zdrowi są szczęśliwi, dla nas to znak Bożej opieki – Bóg troszczy się o nas i daje to, co nam naprawdę potrzebne, żebyśmy byli szczęśliwi.

Macie piątkę dzieci, ale mówicie otwarcie, że w tej sprawie nie stawiacie granic Panu Bogu.

Choć świat dziś mówi, że otwarcie się na życie w wieku 44 lat to wariactwo i idiotyzm – my jesteśmy otwarci. Nie dlatego, że Kościół tak mówi, że tak trzeba. Nie da się zatrzymać radości i wdzięczności z Bożego działania tylko dla siebie. Na miłość drugiego człowieka staramy się zasłużyć. A Pan Bóg kocha za darmo. W życiu przychodzą różne kryzysy, zwłaszcza wtedy, kiedy się wychowuje dzieci. One pokazują, że nie jestem supermatką, superżoną, superkatoliczką. Ale wiem, że Bóg mnie właśnie taką kocha i tworzy moją historię. Jestem grzesznikiem, ale On się mną nie gorszy. Jego nie gorszy żadna moja słabość, żaden mój grzech. Mogę przyjść do konfesjonału, wyznać grzech i On mi go odpuszcza. Dzięki tej świadomości możemy jednać się w małżeństwie mimo różnych kryzysów. Bo wiem, że tak jak mnie, Pan Bóg kocha też mojego męża.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy