Co jest siłą tradycyjnej pobożności?
Tegoroczny sezon czuwań modlitewnych w sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Bielsku-Białej Hałcnowie wpisuje się w obchody 20-lecia koronacji czczonego tutaj wizerunku.
Ciekawa jest historia hałcnowskiej Piety. Znaleziono ją na drzewie. To standard w przypadku Maryjnych wizerunków, ale ma swoją głębię: na drzewie rajskim śmierć wzięła początek, na drzewie krzyża człowiek znajduje owoc swojego zbawienia, w raju rośnie apokaliptyczne drzewo, które co miesiąc rodzi 12 różnych owoców, a jego liście są lekarstwem. Więc mamy na drzewie Jezusa - zbawienie i lekarstwo - oraz Matkę Jego, z przyjął ludzką naturę.
O pierwotnej piecie Hałcnowskiej, dla której zbudowano kapliczkę, a potem kościół, mówiono, że jest radosna: ciało Jezusa zdjęte z krzyża, które Maryja trzymała na kolanach, choć z śladami męki, było nieproporcjonalnie maleńkie, jak ciało niemowlęcia.
Matka Boska żegnając Jezusa przed pogrzebem, przypomina sobie najszczęśliwsze chwile Jego dzieciństwa - mówiono. Potem rozszalała się wojna, ciężkie przejście frontu w 1945 roku, pożar wnętrza kościoła strawił też pietę. Diabeł chichotał obleśnym echem armatnich wystrzałów.
Kościół jednak odbudowano, sprawiono nową figurę: inną, proporcjonalną, ale sława miejsca pozostała. Bo sanktuarium nie tyle polega na cudowności wizerunku, ile na genius loci - na tym, że niebo się nad tym miejscem częściej i szerzej otwiera niczym w uśmiechu nad człowiekiem i jego losem.
We wrześniu minie 20 lat od chwili, kiedy hałcnowską Pietę ozdobiono złotymi, papieskimi koronami.
Od tego czasu od kwietnia do października, w każdy ostatni piątek miesiąca, odprawia się tu czuwania modlitewne. Jest Droga Krzyżowa, Różaniec i Msza święta, pięknie odnowiony kościół i porywające śpiewy.
Ale na mnie największe wrażenie robi widok poskręcanych jak góralski warkocz kolejek przed ustawionymi na placu wokół sanktuarium konfesjonałami.
Komuś może się nie podobać przytłaczający nieco ton barw i złoceń odnowionej świątyni, ktoś może narzekać, że Droga Krzyżowa za długa, a na Różańcu robi się duszno.
Ktoś może mówić, że dziś ten rodzaj pobożności jest niewystarczający, że trzeba jakichś nowości: egzorcyzmów, zaśnięć w Panu, namaszczeń olejkiem, śpiewów w obcych językach i charyzmatycznych, ciemnoskórych kaznodziejów, których nazwiska nikt nie jest stanie powtórzyć.
Ale to oblężenie konfesjonałów jest argumentem „za”, którego nie można odrzucić. Żadna cudowność ani egzotyka, bombardujące wszystkie zmysły naraz, nie zastąpią osobistego spotkania z Jezusem przebaczającym, który mówi: „idź i nie grzesz więcej”. I to jest siła tradycyjnej, zwykłej pobożności.