Z górskim zacięciem

Przeszliśmy Ekstremalną Drogę Krzyżową w Beskidach.

W wielkoczwartkowy wieczór sprzed bielskiego kościoła św. Andrzeja Boboli przy Szpitalu Wojewódzkim wyruszyło ponad 60 osób. Kurtki, kije, latarki-czołówki, teksty Drogi Krzyżowej. Duchownych tylko jak na lekarstwo: w pierwszej grupie szedł brat Mirek, pallotyn, który zorganizował beskidzką EDK, w ostatniej ja, nie pierwszej młodości ksiądz, jednak z zacięciem górskim, „że tak się pochwalę”.


Było zimno, coraz zimniej. I stromo. I coraz więcej śniegu. Po zdobyciu Szyndzielni i Klimczoka, przy schronisku na Błatniej pojawili się pierwsi, których siły były na wyczerpaniu. Po ostrym zejściu do Brennej przybyli kolejni gotowi zrezygnować z uświęconej wyprawy. No, bo w Brennej zrobiło się już na prawdę stromo. Załamała się pogoda. Niebo zaciągnęło się ciężkim ołowiem chmur i zaczął sypać śnieg, coraz gęstszy, w niektórych miejscach po kolana. Na Przełęczy Salmopolskiej brat Mirek podjął decyzję o zmianie trasy. Ci, którzy tu dotarli, mieli wracać asfaltem do Szczyrku.

Wszyscy, z wyjątkiem piętnastki, której żal się zrobiło Malinowskiej Skały i Skrzycznego, gdzie miała być stacja ukrzyżowania Jezusa. Jakoś tak trochę przypadkiem znalazł się wśród nich jeden trochę podstarzały ksiądz z zacięciem do gór... Poszliśmy z założeniem, że – w razie czego – wracamy i dołączamy do reszty. Zadymka była straszna, chmury gęste, że nożem ciąć. I wiatr, który kijki wyrywał z rąk. Podłoże zrekompensowało niedogodności: po ubitym, zmrożonym, choć nie śliskim śniegu szło się jak po chodniku. Dwunasta stacja przy schronisku, a po niej – wstyd trochę, że podczas Drogi Krzyżowej, ale było zimno – herbata z cytryną. Potem zejście, częściowo trasą fisowską, na wyścigi z narciarzami. I ostatnia stacja w kościele w Buczkowicach, razem z parafianami, którzy przyszli na adorację Pana Jezusa w ciemnicy.

43 kilometry i 800 metrów długości, 1700 metrów różnicy wysokości, 13 godzin – nasza Droga Krzyżowa, bardziej podobna do wędrówki Narodu Wybranego przez pustynię do Ziemi Obiecanej niż do nabożeństwa pasyjnego. Ostatecznie Pan Jezus szedł z krzyżem „tylko” około kilometra. Ale wielka radość, mimo zmęczenia. Radość z Drogi Krzyżowej? Tak, radość z łaski, która stała się naszym udziałem. W „mojej” grupie straceńców, którzy przeszli całość zamierzonej trasy, wprowadziliśmy zwyczaj, że przy poszczególnych stacjach każdy wymieniał imiona osób, które na najbliższym odcinku modlitwy w ciszy niesie w swoim sercu i na własnych barkach. Niosłem Czytelników internetowego „Gościa Bielsko-Żywieckiego”, których jakiś czas temu prosiłem o modlitwę za nas, do ostatniej stacji – raz jeszcze dziękuję za wsparcie!

Zabrzmi to niezwykle oficjalnie i niemal urzędowo, ale jestem wdzięczny bratu Markowi za zorganizowanie Ekstremalnej Drogi Krzyżowej w Beskidach, za cierpliwość, za bezpieczeństwo – każdej grupie towarzyszyli goprowcy, za rozwagę, czyli skrócenie i ułatwienie trasy dla tych, dla których okazała się ona za trudna, i za to, że grupie „hardcorowców” pod wodzą podstarzałego księdza z górskim zacięciem pozwolił na ryzyko walki z pogodą i własną słabością. Jest teraz o kim i o czym pisać na łamach. Błogosławionej Paschy wszystkim organizatorom i uczestnikom EDK! Błogosławionych świąt dla naszych Czytelników!

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..