Hiszpańskie „cześć!” to „hola!”, wymawiane jak „ola!”. Z kolei Aleksandra, to za długie słowo. I tak osiem lat temu bielszczanka Aleksandra Grzbiela, w Gwatemali została Ale.
- Czy ty widzisz wszystko na niebiesko? - potomkowie Majów mieszkający w gwatemalskim San Cristóbal Totonicapán - w górach sięgających 3 tys. m npm wpatrywali się w oczy Oli, nie mogąc się im nadziwić. Bo niebieskie oczy to była dla nich absolutna nowość. Ola w ogóle nie wpisywała się w stereotyp Polaka, jaki znali z opisów w podręczniku szkolnym. - Aż skserowałam sobie tę stronę - śmieje się Ola i pokazuje podręcznikowe zdjęcie Polaka w gwatemalskiej książce. Na zdjęciu - brodaty mężczyzna w wielkiej futrzanej czapie...
W czasie swojego krótkiego świątecznego urlopu. Ola spotkała się m.in. z bielskimi gimnazjalistami na Leszczynach. Pokazała im zdjęcia, opowiedziała o swojej pracy wśród dzieci, o mieszkańcach Gwatemali, ich zwyczajach, religijności, świętowaniu, o tutejszych szkołach i kuchni.
Gimnazjalistki przymierzały przyniesione przez Olę kolorowe stroje Gwatemalek - po strojach rozpoznają się kto, skąd pochodzi - bowiem każda wioska ma swój wzór i kolory ręcznie wykonywanych tkanin.
Bielszczanka Aleksandra Grzbiela wyruszyła do Gwatemali osiem lat temu, po ukończeniu Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie, by pomóc w pracy misjonarkom z włoskiego zgromadzenia sióstr Mater Orphanorum. Przez prawie trzy lata pracowała w górskim San Cristobal. Zdobyła sobie serca dzieci i dorosłych, a nawet... osadzonych w miejscowym więzieniu. Największa radością Oli było stworzenie wspólnoty mam i ich niepełnosprawnych dzieci.
- Jest ich tam naprawdę wiele... - wspomina Ola. - Bardzo trudno było zachęcić rodziców do wyjścia z domu razem z dziećmi...
Ale udało się - trzydzieścioro dzieci regularnie brało udział w zajęciach - w tym ćwiczeniach ruchowych.
Obecnie Ola mieszka w stolicy - mieście Gwatemala. Tu opiekuje się piętnastką kilkuletnich dziewczynek - porzuconych na ulicy. Najmłodsza z nich ma 3 lata. Ola jest z nimi niemal całą dobę - od pobudki o 5 rano - z przerwą na kilkugodzinny pobyt dziewczynek w szkole. Zwracają się do niej po imieniu, ale Ale jest dla nich jak mama. A one - jak jej córeczki. Uwielbiają uczyć się polskiego - i choć prawdopodobnie ten język raczej nie przyda się im w życiu, nauka sprawia im ogromną radość i same proszą Olę o więcej słówek.
W tak licznym gronie małych dziewczynek nie brakuje problemów. - Kiedy widzę, że żaden ludzki sposób nie pomaga, mówię dziewczynkom: „Chodźmy do kaplicy...” - opowiada Ola. - Kiedyś zobaczyły, że mam jakieś zmartwienie. Przyszły chcąc mi pomóc i tak bardzo pewnie powiedziały: „Nie martw się Ale. Chodźmy do kaplicy”...
Na wszystkie kłopoty Ola ma sprawdzony sposób - Miłosiernego Jezusa w tabernakulum i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Z Polski do Gwatemali pojechał razem z Olą już niejeden obraz z Łagiewnik i niejeden „Dzienniczek” św. s. Faustyny. W plecaku Oli wracającej do Gwatemali nigdy nie może zabraknąć także prezentów dla dziewczynek. A wśród nich oczywiście ulubionych przez nie czekoladek!