Młodzi maszerują

Na ulice Bielska-Białej wyjdą młodzi ludzie: najpierw „przeciw”, później „za”.

Ci pierwsi - w czwartek - będą protestować przeciw narkotykom. Bo narkotyki zabijają. Brzmi to tyleż banalnie, co groźnie. Na początku miesiąca narkotyki zabiły dwóch chłopców. Ci chłopcy nie mieli, broń Boże, z nimi nic wspólnego.

Narkotyk był w organizmie kobiety, która ich potrąciła samochodem na przejściu dla pieszych. Ktoś ten narkotyk jej sprzedał, ktoś go wyprodukował i zapakował, ktoś wpadł na pomysł, żeby w ten sposób zarobić. Może ten ktoś ma dzieci: żyją, chodzą do przedszkola albo do szkoły. Nie wiedzą, że ich ojciec albo matka mają krew na sumieniu. Przeciw temu wszystkiemu, całemu łańcuchowi zła, będą protestować młodzi, idący w marszu ulicami Bielska-Białej w czwartek.

A w sobotę młodzi, może po części nawet ci sami, wyjdą na ulice miasta z relikwiami świętych. Będą pokazywać, że są za świętością, za zbawieniem, za życiem, które ukazuje światu Chrystusa. Że liczy się nie zysk, ale wiara, często obroniona ostatnią kroplą krwi. To zwyczaj, który ma już mocną tradycję: w ostatnią sobotę października, przed Wszystkimi Świętymi i Dniem Zadusznym odprawiany „Korowód świętych”.

Czy coś z tego chodzenia po ulicach wyniknie? Przepraszam, ale myślę, że nie. Ludzie pogapią się, pokiwają głowami i tyle.

Telewizja się o tym nie zająknie, tak jak nie wspomniała o 10 tysiącach uczestników stadionowej ewangelizacji w Krakowie, ani wcześniej o Tygodniu z Ewangelią w Bielsku-Białej. Sprzedaż narkotyków nie spadnie, przed konfesjonałami nie ustawią się nieskończone kolejki tych, którzy poczują nagle głód świętości.

To co, nie robić takich „imprez”? Robić, robić. I to częściej, i na większą skalę. Bo te marsze, nawet jeśli nikogo z widzów nie poruszą na dłużej, są kapitalnym narzędziem wychowania dla samych, młodych uczestników. Nie ma kalkulatora, który to policzy, ale kto wie, czy skrzyknięcie się na jeden lub drugi marsz, namalowanie jakiegoś transparentu albo skombinowanie stroju podobnego do tego, w jakim mógł chodzić na co dzień Jan Sarkander albo Teresa od Dzieciątka Jezus, nie znaczy więcej, niż niejedna lekcja wychowawcza, albo nawet - Panie Boże wybacz mi tę śmiałość - godzina katechezy.

Podoba mi się też i to, że są to marsze, że się w nich idzie. Bo najpierw przypomina to wędrówkę Abrahama, a potem Narodu Wybranego do Ziemi Obietnicy. To także znak naszego stanu bycia pielgrzymami na tym świecie. Ci młodzi pójdą po coś i dokądś. Samo życie. Ruch to zdrowie, a jeszcze jeśli jest po coś i zmierza w określonym kierunku, to znaczy, że jest pożyteczny od stóp do głów!
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..