- Ten pokój nazywaliśmy „hangar”, a to był „pleśniak”. A to „alfa i omega”. Takie nazwy już zastaliśmy i tak te pokoje pewnie nazywają do dziś - śmieją się Daria Nastuła i Wiola Barszcz. W 2008 roku tu stoczyły swoją zwycięską batalię z narkotykami...
- Rok temu, z okazji 20-lecia naszego ośrodka zorganizowaliśmy pierwsze takie spotkanie. Spodobało się, więc powtórzyliśmy je - mówi ks. Józef Walusiak, współzałożyciel „Nadziei” - fundacji i Katolickiego Ośrodka Wychowania i Resocjalizacji Młodzieży w Bielsku-Białej przy ul. Barkowskiej. 29 września około dwudziestu byłych wychowanków ośrodka, jego byłych pracowników i wolontariuszy przybyło na swoje „Spotkanie po latach”.
Wśród gości był także ks. prof. Czesław Cekiera. To właśnie dzięki rozmowom i współpracy księdza Cekiery i ks. Walusiaka w czasie ich pracy naukowej na KUL-u, na początku lat 90. XX wieku, zrodził się pomysł powołania fundacji i ośrodka. Pierwsze pieniądze na ten cel ofiarowała Helena Grodzka - Polka mieszkająca w Stanach Zjednoczonych, która przez lokalne radio usłyszała o staraniach księdza Cekiery związanych z powołaniem w Polsce katolickiego ośrodka dla młodych osób uzależnionych. Zależało jej by był to ośrodek dla alkoholików, ale ks. Cekiera przekonał ją, że koniecznością w Polsce jest utworzenie katolickiego miejsca terapii dla młodzieży uzależnionej od narkotyków.
„Spotkanie po latach" rozpoczęła „społeczność” - dobrze znana metoda pracy w ośrodku. Siedząc w kręgu, wszyscy mówili o swoich kontaktach z tym miejscem, wspominali przeżyty tu czas, mówili czym zajmują się dzisiaj. Następnie razem uczestniczyli we Mszy św. odprawionej w ośrodkowej kaplicy św. Józefa, po której wspólnie zwiedzali ośrodek, zaglądali w znane im sprzed lat kąty. Adam Kasprzyk - kierownik ośrodka zaprowadził wszystkich także na plac budowy - obecny ośrodek rozbudowuje się. Powstanie tu nowe skrzydło - z przestronnymi pokojami, aulą i kaplicą, dostosowanymi do rosnących potrzeb tego miejsca. Po zwiedzaniu przyszedł czas na wspomnienia przy zdjęciach i kronikach oraz wspólny posiłek.
- Dużo uśmiechu, radość - to pierwsze myśli, jakie mi przychodzą, kiedy słyszę „Nadzieja” - mówi Wiola Barszcz. A jej słowa potwierdza Daria Nastuła i Adrian Gęślak: - Były trudne chwile na początku, ale ich nie pamiętamy, bo nie chcemy. Pamiętamy to, co wydarzyło się później, co nauczyło nas jak inaczej żyć - normalnie, tak, żeby nie ładować się w kłopoty.
- Ogród - to pierwszy obraz jaki mi się kojarzy z „Nadzieją” - mówi Sławomir Warzycha. Był jednym z pierwszych podopiecznych ośrodka. Trafił tu w 1994 roku. - Pochodzę ze wsi i czymś naturalnym było, że bardzo chciałem pracować fizycznie, na roli. Razem z opiekunami - panią Rysią i panem Tadeuszem przygotowywaliśmy ten ogród - osiemnaście miesięcy pracy. Ładnie nam to wyszło. Truskawki tam rosły, rzodkiewka, dużo warzyw. Trochę mi dziś serce pękało, jak widziałem, że w związku z rozbudową ośrodka ogród trzeba było zlikwidować... Ten ośrodek otworzył mi oczy na życie - że jest inna droga, niż ta, która szedłem. Tu obcy ludzie potraktowali mnie lepiej niż rodzina. Zawsze będę o tym pamiętał...
- Trafiłam tu na początku lat 90. ze wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym na bielskim osiedlu Złote Łany - bardzo chciałam pomagać księdzu Walusiakowi w tworzeniu tego miejsca - podkreśla Stanisława Szczepanik, niegdyś wychowawczyni w "Nadziei". - Widziałam jak ci młodzi ludzie potrzebowali przytulenia, zainteresowania, miłości. Moje dzieci miały to w domu od nas, rodziców. Te, które tu przychodziły miały taki smutek w oczach... To był dla mnie cenny czas - móc dzielić się tym, co miałam i czym potrafiłam...
Na propozycję kolejnego spotkania - już za rok - wszyscy uczestnicy spotkanie odpowiedzieli jednogłośnie: TAK!