Zanika zwyczaj pozdrawiania się na górskich szlakach. Właściwie to drobiazg. Ale może w Tygodniu Wychowania warto zająć się właśnie drobiazgami?
Widzę ich z daleka: dwóch panów i pani. Wcześni emeryci albo spóźnieni wczasowicze, bo to już druga połowa września, a oni w środku tygodnia, korzystając z pewnie ostatnich podrygów słońca schodzą z Klimczoka.
Zastanawiam się: - Powiedzą, czy nie powiedzą?
W wolnych chwilach urywam się na godzinkę-dwie w góry. Ludzie, których tu spotykam, już nie są tacy, jak dawniej. A w każdym razie większość nie jest.
Zauważyłem to przypadkowo: wspinam się pewnego razu na Szyndzielnię, dość lekkim, czerwonym szlakiem. Za urwistym załomem niemal wpadam na małżeństwo, na oko dość młode, z dwójką wczesnoszkolnych dzieciaków.
- Dzień dobry - uśmiecham się.
Patrzą na mnie dziwnie, bez słowa. Trzy, może cztery długie kroki i mam ich za plecami. Słyszę głośny szept:
- Znasz go? - Nie. - Ja też, pewnie nas z kimś pomylił.
Ludzie w górach przestali sobie mówić „dzień dobry”. Zwykłe pozdrowienie zaczyna ich dziwić. Odwracają głowy, udając, że nie widzą, czasem zajęci sobą albo rozmową przez telefon. Od miesięcy, widząc kogoś na szlaku, z daleka zaczynam się zastanawiać: powiedzą, czy nie powiedzą „dzień dobry” albo choćby „cześć”? Czasem nawet zakładam się sam ze sobą. Najczęściej opcja „nie powiedzą” wygrywa. Jakaś część zdziwionych nawet nie odpowiada na moje pozdrowienie.
Przyszło mi to do głowy w czasie, kiedy przeżywamy Tydzień Wychowania. Bo kojarzy się z nim najczęściej sprawy największej wagi, zasadnicze, najważniejsze i tylko w odniesieniu do najmłodszych. I jest w tym sporo racji.
Tyle, że wychowywać może każdy każdego, najlepiej - choć zabrzmi to nieco patetycznie - czynami, przykładem, zwyczajnym, choć niełatwym świadectwem. Nie potrzeba wielu słów. Na początek wystarczą dwa: „dzień dobry”.
Mam nadzieję, że nie powtórzą się okoliczności zmuszające do stania w kolejce po papier toaletowy. Ale wierzę, że wróci stary, dobry zwyczaj górskiego, szlakowego „cześć”. Do widzenia!