Specjalny samochód dla misjonarza powstał w Janowicach
W daleką drogę wyruszył przygotowywany od prawie dwóch lat dar dla polskiego misjonarza – specjalnie przystosowany samochód terenowy, nad którym pracowało dwóch wytrwałych mechaników-amatorów z Janowic: Jan Wawrzeczko i Roman Neukirch.
To auto posłuży w pracy ks. Ludwika Wawrzeczki z Rudzicy, który – podobnie, jak jego brat Antoni – należy do Zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny i pracuje na Madagaskarze. Ks. Antoni wyjechał tam w 1994 r. i podjął pracę wśród mieszkańców buszu, w skrajnie trudnych warunkach, dojeżdżając do kilkudziesięciu wiosek tworzących jedną parafię, budując dla swoich wiernych drogi i szkoły. W 2004 r. jego śladem ruszył młodszy brat – ks. Ludwik. Obecnie pracuje jako wikariusz w misyjnej placówce w Bororoha, w diecezji Morombe.
– Widziałem z bliska pracę i życie misjonarzy na Madagaskarze – mówi Jan Wawrzeczko z Janowic, brat obu kapłanów. – Warunki są naprawdę trudne. Dużym problemem jest docieranie do rozrzuconych w buszu wiosek. Jeszcze większym – zdobycie pojazdu, który mógłby to ułatwić. Tak zrodził się pomysł, by podarować na potrzeby misjonarzy samochód, i to taki, który byłby w stanie sprostać tym najtrudniejszym wymaganiom. Pomóc postanowił także Roman Neukirch z Janowic. – Na zdjęciach Janka widziałem, w jakich błotach muszą się tam poruszać i nie mam wątpliwości, że potrzebny jest naprawdę solidny pojazd – taki, który będzie potrafił znacznie więcej niż zwykły samochód – mówi pan Roman.
Najpierw długo szukali odpowiedniego egzemplarza. Po kilku podróżach po Polsce udało się znaleźć odpowiedniego land rovera, którego kupili i... rozkręcili do najdrobniejszej części. Każdą skrupulatnie sprawdzili, a potem zaczęli składać na powrót, ale wprowadzając liczne usprawnienia i dodatkowe elementy. Każdą z nowych części trzeba było zaprojektować, znaleźć odpowiednie materiały i maszyny, by je profesjonalnie wykonać. A potem zainstalować. Ciągle znajdowali coś, co można było ulepszyć albo wzmocnić. To była praca na półtora roku i pochłonęła niemal każdą wolna chwilę oby panów. I niemałe fundusze, jak przyznają. Za to efekt okazał się godny tego trudu i powstał samochód z tak zaskakującymi możliwościami, że porównanie z bohaterem opowieści o Panu Samochodziku nie jest wcale przesadzone.
Pomalowany na ciemnozielony kolor słusznie kojarzy się trochę z pojazdem wojskowym. Pewnie sprawdziłby się na niejednym poligonie. Wzmocniona konstrukcja pomoże mu w trudnym do przebycia terenie. Ma ukryty pod podłogą dodatkowy bak, więc może pracować dłużej bez tankowania. Ma swoją wyciągarkę i przecinarkę, więc poradzi sobie, gdy będzie stromo albo na drodze pojawią się błoto lub zwalone drzewa. Wzmocniona konstrukcja dachu kryje w sobie pojemnik na zapas wody do picia, a sam dach może posłużyć jako podłoga dla namiotu podczas awaryjnego noclegu w buszu. Wtedy auto ochroni też przed atakiem zwierząt. Specjalne urządzenie do podłączenia agregatu sprawia, że samochód może zamienić się w małą elektrownię. Ma też specjalny wał, jak w ciągniku, by można było podłączyć dodatkowe maszyny, na przykład pompę wodną. Samochód udało się też wyposażyć w agregaty prądotwórcze, specjalny namiot do nocowania na dachu i różne specjalistyczne drobiazgi. Do kompletu doszedł zestaw części zamiennych i robocze ubrania, które przydadzą się przy naprawach. Całość ma pozwolić misjonarzowi przez długi czas poradzić sobie w buszu.
– Kilka ostatnich dni było rzeczywiście trochę nerwowych, bo perfekcyjnie chcieliśmy przygotować komplet części zapasowych i trzeba było niektóre zdobywać, ale daliśmy radę – mówią konstruktorzy tego nietypowego samochodu. Następnego dnia rozpoczęła się procedura wysyłki. W Urzędzie Celnym w Czechowicach-Dziedzicach otrzymali do dyspozycji specjalną rampę, po której samochód mógł wjechać do kontenera, którym odbędzie podróż na Madagaskar. Początkowo chcieli go tam zawieźć osobiście. Wojenne zamieszki w Afryce sprawiły, że zrezygnowali z tego planu.
– Mieliśmy 8 godzin na to, by go umieścić w kontenerze i zabezpieczyć, żeby cało przetrwał podróż i wszystkie przeładunki po drodze – tłumaczy Jan Wawrzeczko. – Teraz samochód popłynie ponad 50 dni. Za dwa miesiące chcemy ruszyć w drogę także my, żeby na miejscu przeprowadzić konieczne czynności odprawy celnej i dostarczyć do misji, a tam przekazać go w ręce przyszłego użytkownika, czyli ks. Ludwika.
– Musimy mu przekazać wiadomości o tych zmianach, które wprowadziliśmy, żeby umiał je wykorzystać. Auto może mu przydać się w rozwiązywaniu różnych problemów, jeśli będzie posługiwał się tymi nowymi urządzeniami, które wmontowaliśmy – tłumaczy Roman Neukirch. W odprawie w Czechowicach-Dziedzicach uczestniczył też ks. kan. Antoni Młoczek, który przekazał ofiary, jakie złożyli na ten cel jego parafianie, a także czytelnicy „Gościa Niedzielnego”, którzy odpowiedzieli na apel o pomoc w wysyłce samochodu.