- Na ulicy trzeba być twardym. Zależało mi, żeby nie być leszczem - mówił Bogdan Krzak w Czechowicach-Dziedzicach.
Młodzi z czechowickich szkół średnich, jak pierwsi uczestniczyli w wielkopostnym spotkaniu ewangelizacyjnym: Duchowa rEwolucja. Podobne - każde ze swoim programem i zaproszonymi gośćmi - odbędą się w najbliższych dniach także w Kętach, Oświęcimiu, Cieszynie i Bielsku-Białej.
W piątek 9 marca w jezuickim kościele św. Andrzeja Boboli młodzi słuchali świadectwa życia i nawrócenia bielszczanina, Bogdana Krzaka - dziś terapeuty młodzieży w ośrodku leczenia uzależnień, męża Basi od 29 lat, taty czwórki dzieci, dziadka siedmiorga wnuków - a następnie posłuchali konferencji o. Pawła Berweckiego SJ, uczestniczyli w adoracji Najświętszego Sakramentu z rozważaniem przypowieści o Ojcu i dwóch synach, mogli skorzystać ze spowiedzi i oddać całe swoje życie Jezusowi.
Nad organizacją spotkania czuwali czechowiccy katecheci z ks. Michałem Bogaczem i ks. Marcinem Moskalem oraz o. Berweckim. - To ma być czas, kiedy zastanowimy się nad swoim życiem, czas wielkopostnej refleksji i nawrócenia; czas na modlitwie, śpiewanie - nie czas przymusu, ale czas osobistego spotkania z Chrystusem. Byśmy podjęli postanowienia i decyzje. Możemy się razem przybliżać do Pana, dać sobie szansę, że On będzie mógł wejść w nasze życie i je zmienić - mówili młodzieży księża, rozpoczynając spotkanie.
Kryzys
- Żyję ostatnio niesamowitą przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie - zaczął swoje świadectwo Bogdan Krzak. - Dlaczego? Żydzi i Samarytanie byli wrogami. Tam nieprzyjaciel uratował swojego wroga… Samarytanin jest jak Jezus Chrystus, który pochyla się nade mną. Bo ja na co dzień jestem totalnym wrogiem Pan Jezusa. Moje pomysły są do bani - jestem pobity przez własne pomysły, świat, samego siebie. Jak ten pobity człowiek gdzieś tam w rowie. I trochę chcę o tym opowiedzieć.
Księża: Michał Bogacz i Marcin Moskal współorganizowali Duchową rEwolucję w Czechowicach-Dziedzicach
Urszula Rogólska /Foto Gość
Od 13. roku życia do Bogdana przykleiło się przezwisko "Kryzys". Kiedy grał z chłopakami w piłkę, nie miał porządnych butów. Został więc Kryzysem. - W języku chińskim to słowo ma wiele przeciwstawnych znaczeń. Oczywiście przezwisko dostałem jak nie miałem pojęcia o języku chińskim. Oznacza ono porażkę i nadzieję. Dwie przeciwstawne rzeczy. W Piśmie Świętym jest napisane - po co wyciągniesz rękę, to dostaniesz. Kiedy przeżywam kryzys: w związku, z samym sobą i różnymi sytuacjami - po co wyciągnę rękę, to dostanę. Kryzys może być odbiciem w życiu. Może być historią, która sprawi, że nowe życie się zacznie. Nowa rzeczywistość. Kiedy ludzie tracą pracę, to są w dużej trudności - ale okazuje się, że później zakładają firmy i tworzą coś nowego, nowe miejsca pracy dla innych. Jeśli wyciągnie rękę po nadzieję to tak będzie. Jeśli po porażkę, to zacznie pić. Jak zacznie pić, to mu się jeszcze rodzina rozpadnie. Porażka totalna
Bogdan opowiedział o swoim "kryzysie". - Kiedy miałem trzy lata, rodzice się rozwiedli. Chwilę przed rozwodem byłem na huśtawce. Spadłem, dostałem w łeb. Pojechali ze mną do szpitala, zszyli głowę, wróciliśmy do domu. Kiedy tata wrócił z pracy, chciałem mu zrobić niespodziankę. Schowałem się za drzwiami. A tata wszedł na bani, walnął drzwiami, dostałem w łeb i poprawił mi. Jak się rozwiedli, moja mama wyszła drugi raz za mąż. W sumie wychodziła za mąż cztery razy. I tak było, że mi dorośli "poprawiali" cały czas moje życie.
Czechowicka młodzież już uczestniczyła w Duchowej rEwolucji
Urszula Rogólska /Foto Gość
Zaraz po rozwodzie mama z Bogdanem wyjechała z Bielska. Wyszła drugi raz za mąż, urodziło się mu rodzeństwo. Jak mówił, włóczyli się po Polsce, by znowu wrócić do Bielska. Mamie ponownie rozsypało się małżeństwo.
- Ojczym dużo pił, parę razy siedział w więzieniu. Sześcioletnie dziecko nie powinno przeżywać takich sytuacji, że boi się wrócić do domu - i myśli czy tam będzie awantura, pijaństwo, bicie. Takich rzeczy nie powinno być, a takie rzeczy się zdarzały. Jakoś sobie radziłem - mówił Bogdan Krzak. - Miałem 9 lat, tuż przed Komunią Świętą. Ojczym wrócił na bani, a ja uciekałem z domu. Wielokrotnie uciekałam w takich sytuacjach. Mieszkałem na parterze, więc często przez okno. Myślałem tylko o zemście.
Kiedyś mama wylądowała w szpitalu. Ojczyma nie było. Nie pamiętam czy pił czy siedział - bo dostał 10 lat. Brat miał cztery lata, siostry dwa i roczek. Przyszła opiekunka z pomocy społecznej, żeby nas zabrać do pogotowia opiekuńczego. Ja się tego tak strasznie bałem. Zawsze jak mnie ktoś chciał postraszyć, to mówił: "Jak będziesz niegrzeczny, to pójdziesz do bidula". Bidul - to znaczyło dla mnie: gorzej być nie może.
Młodzi w jezuickim kościele św. Andrzeja Boboli
Urszula Rogólska /Foto Gość
Mały Bogdan stanął w drzwiach i nie chciał wpuścić opiekunki. Powiedział że sam się zajmie rodzeństwem… Kiedy miał 13 lat postanowił sobie odebrać życie. Ale jak mówi: "nie starczyło mu odwagi".
- Miałem 15 lat i mama znowu była sama. Prosiłem ją: już nie szukaj faceta, oni nic nie rozumieją, nic nie umieją. Ja się tobą zajmę. Rzucę szkołę, zajmę się dziećmi. Tak było aż do momentu, kiedy moja siostra spadła z łóżka i złamała rękę w siedmiu miejscach…
Bogdan opowiadał jak siostra trafiła do szpitala. Tam dowiedział się o kolejnym "miłym panu", który pomaga mamie. - Obiecałem gościowi, że go zatłukę, że życia ze mną nie będzie miał - opowiadał w Czechowicach. Wtedy też poszedł na ulicę. Spotkał ludzi, którzy mieli podobne życiorysy. Zaczęły się mecze, chuliganka z kibolami BKS-u - byle odseparować się od trudu życia. - Na ulicy trzeba być twardym. Zależało mi żeby nie być leszczem, tylko żeby być na górze. Wszedłem w środowisko, które mi to dało. Chciałem jakiejś jedności z kimkolwiek. Wyżywałem się na stadionach, na ulicy. Całymi dniami mnie nie było. Nigdy nawet wyniku meczu nie znałem. Kiedyś wróciłem późno do domu. Myślałem: będzie awantura. Było już ciemno i wszyscy spali. Położyłem się do łóżka i zacząłem płakać - dotarło do mnie że jestem tak nieważny. Bo gdyby zrobili mi awanturę, to by oznaczało, że jeszcze zależy im na mnie...