- Tutaj, na ŚDM, czujemy się jak byśmy byli częścią jednej wielkiej parafii. Mimo konfliktu u nas, potrafimy razem siąść na jednej karimacie z Rosjanami, razem z Francuzami, Chińczykami modlimy się, śpiewamy - opowiadają młodzi z Ukrainy.
– Chyba musimy flagę schować, bo gdzie tylko wstęp jest płatny, my wchodzimy za darmo; wszyscy chcą nam pomagać, dawać dodatkowe porcje jedzenia - śmieje się siostra Małgorzata Łopatka pracująca w Chersoniu na Ukrainie, która przyjechała na ŚDM z 18 młodych Ukraińców.
Ekipa młodych z Chersonia, którzy przyjechali na ŚDM dzięki akcji "Bilet dla Brata"
Urszula Rogólska /Foto Gość
Grupa 18 młodych z parafii NSPJ w Chersoniu w diecezji odesko-symferopolskiej, razem ze swoimi i opiekunami: s. Małgorzata Łopatką i ks. Grzegorzem Jeleniem, zanim przyjechała do Krakowa, spędziła "Dni w Diecezji" w rodzinach bielskiej Kamienicy. To rodzinna parafia siostry Małgorzaty.
– Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem tego, co tutaj się dzieje – opowiadają w Krakowie Ukraińcy. – Jest dokładnie tak, jak nam siostra opowiadała jeszcze na Ukrainie. Najmilej będziemy wspominać nasz pobyt w Bielsku-Białej, ale tutaj też nam dobrze.
– Tutaj, na ŚDM, czujemy się jak byśmy byli częścią jednej wielkiej parafii. Mimo konfliktu u nas, potrafimy razem siąść na jednej karimacie z Rosjanami, razem z Francuzami, Chińczykami modlimy się, śpiewamy – opowiadają młodzi.
Ukraińcy na krakowskich Błoniach
Urszula Rogólska /Foto Gość
Z "Biletem dla Brata"
– Chersoń, to 440-tysieczne miasto nad Dnieprem. Zaś nasza parafia liczy 300 osób i jest drugą pod względem liczby wiernych po katedrze – tam wiernych jest 900. Większość, to osoby w wieku 70-80 lat, ale rośnie liczba młodzieży. Na ŚDM pojechali niemal wszyscy - mówi ks. Grzegorz Jeleń.
Jak mówią opiekunowie grupy do udziału w ŚDM nie trzeba było nikogo specjalnie zachęcać. – To dla nich szansa zobaczenia innej rzeczywistości i każdy chce z niej skorzystać. Mieliśmy tylko dwa problemy z wyjazdem: finansowy i wizowy – mówi ks. Jeleń. Dzięki staraniom opiekunów, obydwa udało się rozwiązać. Pomógł im także fundusz akcji „Bilet dla Brata”. Część kosztów pokryli sami Ukraińcy.
Artiom z żoną Nataszą
Urszula Rogólska /Foto Gość
Jak statkiem po wodzie
Niemal wszyscy są w Polsce pierwszy raz. Wszystko ich zachwyca. – Zaczynając od waszych dróg! Są piękne. Jechaliśmy autobusem. Jak tylko przekroczyliśmy granicę, poczuliśmy się tak, jak byśmy płynęli statkiem po wodzie. Oglądamy inny świat – w Bielsku-Białej zobaczyliśmy góry (u nas wszędzie jest równo!), piękne lasy, budyneczki domów, wszędzie porządek. Niby przed wyjazdem ksiądz i siostra dużo nam o Polsce opowiadali, ale i tak jesteśmy zaskoczeni – opowiada Artiom Artiemczuk, który do Polski przyjechał z żoną Nataszą. – Długo czekaliśmy na ten wyjazd. To wielkie wrażenie, kiedy widzimy, że Kościół ogarnia tak wielu ludzi z całego świata – mówi.
Ukraińcy w bielskiej Kamienicy, przy ognisku z rodzinami które ich gościły
Urszula Rogólska /Foto Gość
– Tacy piękni ludzie tu mieszkają. Wszędzie spotykamy się z życzliwością, otwartością. Bardzo dobrze nam tutaj. Każdy by tu chciał zostać… – opowiadają wzruszone Katja i Nastassja. A jeden z chłopaków mówi s. Małgorzacie: – Siostro, powiedz mamie, że nie wracam, że się zgubiłem w Polsce...
W Krakowie wciąż wspominają pobyt u polskich rodzin w Bielsku. Także rodziny wciąż o nich pamiętają: – Znamy się z siostrą Małgosią jeszcze z czasów oazowych. Nie było żadnych wątpliwości, żeby ugościć jej młodzież z Ukrainy. Mieliśmy w domu trzy dziewczyny. Sami jesteśmy w Domowym Kościele i wiemy, że to też czas naszego świadectwa – opowiadają Jola i Tomek Kolonko.
Jola była na ŚDM w Częstochowie 25 lat temu. Dobrze pamięta klimat tamtego spotkania, kiedy to my, Polacy po raz pierwszy mieliśmy okazję spotkać się z taką rzeszą młodych ludzi z całego świata. – Bardzo nas otworzyło na siebie wspólne ognisko rodzin i naszych gości. Razem się bawiliśmy, ale i mówiliśmy o sobie, o naszej wierze, o naszych rodzinach – dodają Kolonkowie. – S. Małgosia nam mówiła, że większość z nich nie ma tzw. „normalnej” rodziny. Piękna sprawa, że możemy im pokazać nasze życie rodzinne, które chcemy przeżywać z Bogiem.
Bielszczanie, którzy gościli Ukraińcoów, przy wspólnym ognisku
Urszula Rogólska /Foto Gość
Bo mi ze szczęścia serce pęknie…
– Od siedmiu lat pracuję na Ukrainie – mówi s. Małgorzata. – Na pewno tam uderza wielkie ubóstwo duchowe. Tylko dwójka naszych młodych ma pełną rodzinę, pozostali żyją w rodzinach rozbitych, z różnymi problemami. Chcieliśmy, żeby zobaczyli Kościół młody, radosny, pełen swojej godności – żeby ta godność w nich wzrastała. Jeden chłopak, sierota, był pewien, że nie pojedzie, bo piętrzyły się problemy wizowe. Kiedy już był pewien, że jednak może z nami ruszyć w drogę, zaczął pytać jak będzie. Opowiedziałam mu czego może się spodziewać, a on: „Niech siostra nie mówi więcej, bo mi ze szczęścia serce pęknie…
S. Małgorzata żyje nadzieją, że po ŚDM jej podopieczni uwierzą w to, że mają swoją siłę i mogą – tak jak mówił w Krakowie papież Franciszek – wpłynąć na zmiany w swoim życiu. – Żeby uwierzyli, że ich życie może być lepsze niż to, które teraz mają. Oni tu doświadczają wolności. Zdaję sobie sprawę, że to wszystko na pierwszy rzut oka jest cukierkowate i piękne, bo przecież i w polskich rodzinach są konflikty, problemy, ale mają szansę zobaczyć przynajmniej przez te kilka dni, że można żyć inaczej – zaznacza s. Małgosia.
– Boję się powrotu… - dodaje jeszcze. - Byłam kiedyś z młodzieżą w Medjugorje i w Chorwacji. Tylko na tydzień. I usłyszałam od nich: „Siostro, my wiemy czemu nam granice zamykają: żebyśmy nie zobaczyli jaki świat dokoła jest piękny". Bardzo trudno im było po powrocie. Nie potrafili sobie życia ułożyć po tym, co zobaczyli. Ufam, że tym razem lepiej sobie z tym poradzimy.