Poniższy tekst, to praca naszej Czytelniczki, przysłana na ogłoszone przez nas zaproszenie do wspomnień z okazji Roku Życia Konsekrowanego.
Mam 62 lat. Urodziłam się w Bytomiu, ale od 18 lat mieszkam w Ligocie. W czasie jazdy z Bytomia na budowę poznałam dwie siostry.
Rok 1992 – stoję w Katowicach, czekam na „szóstkę” do Bytomia - tramwaj podjeżdża z drugiej strony. Wysiadła zgarbiona (chyba w brązowym habicie) staruszka siostra zakonna. Obie czekamy po przeciwnych stronach. Przeszłam przez tory. On zdziwiona, bo dziś to rzadkość tak podejść bez powodu do siostry zakonnej. Ludzie się boją czy wstydzą, a co dopiero rozmawiać z zakonnicą. Siostra Aleksandra – tak miała na imię (miała 85 lat) jedzie z Sosnowca. Uczy dziecko niepełnosprawne. Opowiada chętnie. Pochodzi z Krakowa. Wykształcona. Rozmawiałyśmy długo. Minęło parę tramwajów – jakbyśmy się znały parę lat. Na koniec zapewniła o modlitwie i rozstałyśmy się. Ale zapadła w pamięci jej uśmiechnięta twarz i pogoda ducha.
Rok 1995, wrzesień. Znów z torbami na budowę. Stary dworzec katowicki, peron pełen młodych ludzi z plecakami, karimaty. Sobota. Podjeżdża pociąg do Żywca. Wszyscy „na hurra”, tłok, że szpilki nie wetkniesz. Wszyscy młodzi już siedzą. Za plecami okropne krzyki, przekleństwa – jeszcze na peronie.
Stoję w przedsionku, bo przedział pełny. Tuż za moimi plecami stoi siostra zakonna: spocona, zdenerwowana. W końcu jedno miejsce – po zdjęciu plecaków – uwolnione. Siostra odsapnęła i po dłuższej chwili siedziałyśmy obok siebie. Pyta czy słyszałam te krzyki na peronie. To grupa pijanych młodych ludzi – może satanistów – tak klęła na wszystko wkoło i na nią. Przestraszona, wreszcie się uspokoiła. Jechała z Piekar Śląskich – 50 lat po swoich ślubach zakonnych.
Gdy to piszę dziś, zdaję sobie sprawę, że znamy się 20 lat. Siostra Symplicja (Irena Sosnowska) jest w Wadowicach. Tam siostry opiekują się dziećmi ciężko chorymi. Ona przez całe życie miała pod opieką Krysię.
Tamta godzina w pociągu przeleciała jak te 20 lat... S. Symplicja zawsze mnie i moją rodzinę ma w swojej modlitwie. Ja też ją wspieram. Ona mówi, że szczególnie w Wielkim Poście, w czasie Drogi Krzyżowej zawsze modli się za mnie, gdy jest VI stacja – bo jestem też Weronika.
Odwiedziłam ją gdy zwiedzałam dom rodzinny Jana Pawła II. Uśmiechnięta, serdeczna. Dziś już jest schorowaną staruszką. Ale wciąż dzięki niej, ja i moja rodzina czujemy się bezpiecznie, bo tam daleko ktoś ciągle czuwa nad nami.