Poniższy tekst, to praca naszej Czytelniczki, przysłana na ogłoszone przez nas zaproszenie do wspomnień z okazji Roku Życia Konsekrowanego.
Jestem stałą czytelniczką Gościa Niedzielnego. Czytam każdą jego stronę. Chciałam się podzielić z Wami świadectwem w jaki sposób osoba konsekrowana wywarła wpływ na moje życie.
Był rok 1999 - akurat lato w pełni i okres urlopów, a ja osoba młoda i studiująca, chciałam wypocząć i nabrać sił na kolejny rok studiów.
Marzyłam, aby to był czas spędzony na tyle dobrze, żebym mogła powiedzieć, że w miarę dobrze wypoczęłam i nabrałam sił. Pragnę podkreślić, że wychowałam się w rodzinie katolickiej i odkąd pamiętam, jeszcze jako uczennica podstawówki, wraz z mamą i starsza siostrą pielgrzymowałam pieszo do Częstochowy. Ideę tych niezwykłych „rekolekcji w drodze” zaszczepiła we mnie moja mama i tak jest do dziś. Choć nie uczestniczę w całej pielgrzymce, staram się iść pewien etap, a następnie towarzyszyć pielgrzymom duchowo. Krąży takie powiedzenie wśród pielgrzymów,: „Kto poszedł raz na pielgrzymkę, czeka z utęsknieniem cały rok, aby móc wybrać się ponownie”.
Nadszedł wreszcie upragniony czas pieszej pielgrzymki, a wraz z nią moje przygotowania do niej. W dniu wyjścia pielgrzymki, bardzo się ucieszyłam, że kolejny raz mogę pielgrzymować do tronu Matki.
Była to jedna ze szczególnych pielgrzymek, ponieważ szłam w grupie salwatoriańskiej, w której idzie dużo młodych ludzi, a przewodnikami tej grupy są księża salwatorianie - zakonnicy. Pielgrzymka to rekolekcje w drodze i ja właśnie uczestnicząc w tych rekolekcjach, szukałam swojej drogi życia, odkrywając życiowe powołanie.
Na pielgrzymce oprócz modlitwy i śpiewu jest też czas postoju na rozmowę i odpoczynek. Podczas jednego postojów - a zazwyczaj ludzie z jednej grupy siadają razem - poznałam osobę zakonną: ks. Jacka Kwiecińskiego. Wtedy był jeszcze klerykiem. Wywiązała się między nami rozmowa na różne tematy. Nie pamiętam, w którym momencie pielgrzymki zawiązała się między nami znajomość, a może nawet coś na kształt przyjaźni duchowej.
Kiedy pielgrzymka dobiegała końca, było mi smutno, że rekolekcje dobiegają końca i że zawarta przyjaźń szybko się skończy. A jednak stało się inaczej. Przetrwała. Dzięki tej przyjaźni okryłam sens mego powołania. Zrozumiałam, że choć jestem osobą samotną, nie zakładając własnej rodziny, mogę dużo dobrego zrobić dla innych. Dzięki osobie, którą poznałam, odkryłam w sobie jeszcze jedno małe marzenie, a może powołanie życiowe: może czeka mnie wyjazd na misje...? Kto to wie? Myślę, że tylko Pan Bóg.
Czasami ktoś mówi mi, że coś jest dziełem przypadku, ale ja myślę, że pielgrzymka na którą wyruszyłam i poznanie tej osoby to nie przypadek, a jedynie plan jaki Bóg miał względem mnie. Bo przecież On wie, co jest dla nas najlepsze. W życiu bywa czasem różnie. Raz jest dobrze, a raz źle, ale mino tego możemy wspierać się wzajemną modlitwą i zwykłym pytaniem: „Co u Ciebie słychać”.
Chciałabym na zakończenie przytoczyć jakże aktualne słowa św. Jana Pawła II: „Kapłan jest samotny, aby inni nie byli samotni”.