Wichury znów szaleją w Beskidach. Na zabytkowy kościół pchnęły wiekową lipę. Spowiedź trzeba było przenieść do domu parafialnego.
Ks. proboszcza Macieja Jenknera zaalarmowali parafianie, którzy porządkowali groby przed Świętami na przylegającym do kościoła św. Anny w Ustroniu-Nierodzimiu cmentarzu. Silny podmuch wiatru uderzył w pień jednej ze starych lip. Drzewo mocnie się przechyliło. Wydawało się, że w każdej chwili może upaść, dewastując zarówno grobowce jak i część dachu pobliskiej świątyni.
Podobno kilka lat temu myślano już o wycince niektórych drzew. Gołym okiem widać, że u podstawy są całkowicie spróchniałe. Jednak postulaty parafian były bez szans wobec skutków prawnych umieszczenia zarówno kościoła jak i okalającego go drzewostanu na liście zabytków.
Na miejsce wezwano straż pożarną. Niestety okazało się, że strażacy nie mają odpowiedniego sprzętu, by zająć się groźnym drzewem. Druhowie wykazali się jednak roztropnością, zamykając dojście do cmentarza i do kościoła. Wyznaczyli biało-czerwonymi szarfami strefy niebezpieczne i pilnowali, by nikt nie znalazł się w miejscu, w którym obecność ludzi byłaby niebezpieczna.
W tym samym czasie ks. Jenkner ściągnął pracowników firmy, trudniącej się profesjonalną przycinką drzew. Około południa rozpoczęły się niezwykle trudne prace. Lipa rosła w takim miejscu, że nie sposób było dojechać z drabiną czy wysięgnikiem. Przy pomocy sprzętu alpinistycznego, skomplikowanego systemu lin i zabezpieczeń, drwale po prostu wspięli się na wierzchołek drzewa. Odcinali poszczególne gałęzie, a następnie linami spuszczali na dół, by upadając nie uszkodziły dachu kościoła ani grobowców. Niezwykle żmudne prace, prowadzone przy wciąż szalejącej wichurze, która była dodatkowym zagrożeniem, zakończyły się dopiero przed 18:00.
W tym czasie odbywała się przedświąteczna spowiedź. Ks. Proboszcz, ponieważ wejście do kościoła zostało zamknięte przez strażaków, posługiwał w konfesjonale ustawionym w domu parafialnym. Dopiero wieczorna Msza św. została odprawiona w świątyni.
Decyzję o wycince zabytkowego drzewa wydali funkcjonariusze straży pożarnej.
- Dzwoniłem do urzędu konserwatorskiego, ale w sobotę nikt nie podnosił telefonu - wyjaśnia ks. proboszcz Maciej Jenkner. - Zdarzenie zostanie oficjalnie zgłoszone w poniedziałek, kiedy tylko urząd zacznie urzędowanie. Mam nadzieję, że ta groźna sytuacja, która na szczęście skończyła się tylko strachem, pozwoli nam na uzgodnienie działań konserwatorskich, jak choćby przycinki uschniętych konarów, by w przyszłości podobne zdarzenia nie miały miejsce - dodaje ks. proboszcz.