Jedenaście zespołów ratowniczych Maltańskiej Służby Medycznej i strażaków OSP rywalizowało podczas piątych manewrów na Podbeskidziu - w Kętach, Kozach, Porąbce, Wilamowicach i na Hrobaczej Łące.
Ciszę nocną ratowników, którzy w piątek 19 września przebywali w bazie na terenie LKS-u w Czańcu, zakłócił alarm. W zakładzie "Klimors" w Kozach, na nocnej zmianie wybuchła nieznana substancja, a 10 osób zostało poszkodowanych.
Załogi - cztery oddziały Maltańskiej Służby Medycznej: z Nysy, Krosna Warszawy i Kęt oraz Ochotniczych Straży Pożarnych z Kęt, Kęt Podlesia, Kobiernic, Wilamowic, Kalnej, Łodygowic i Bestwiny - bardzo szybko dotarły na miejsce katastrofy.
Ratownicy musieli przeprowadzić tzw. triagę - czyli segregację poszkodowanych. Każdego oznaczyli jednym z kolorów, które wskazywały na jego stan - czy wymaga natychmiastowej pomocy i ewakuacji czy też może poczekać na transport.
Czerwonym kolorem oznacza się osoby wymagające natychmiastowej ewakuacji, żółtym - osoby, które mogą czekać na pomoc dłuższy czas, zielonym - osoby, których stan wskazuje, że nie zostały poszkodowane.
Zdarza się również, że trzeba daną osobę oznaczyć kolorem czarnym. To osoby nieprzytomne, które nie oddychają i ich szanse na przeżycie są prawie żadne.
W takiej sytuacji ratownicy najpierw pomagają osobom oznaczonym kolorem czerwonym. Gdyby się najpierw zajmowali poszkodowanymi z czarnym kolorem, ryzykowaliby, że każda z osób "czerwonych" wkrótce stanie się też "czarną".
- Oczywiście do tej katastrofy nie doszło naprawdę. Było to zdarzenie symulowane, które rozpoczęło praktyczną część V Maltańsko-Strażackich Manewrów Ratowniczych - tłumaczy Mariusz Zawada, komendant kęckiego oddziału Maltańskiej Służby Medycznej, który pięć lat temu pierwszy raz zorganizował rywalizację ratowników. - Serdecznie dziękuję panu Andrzejowi Nyczowi, szefowi "Klimorsu", dzięki któremu na terenie jego zakładu mogliśmy przeprowadzić nocne ćwiczenia. Zadanie nocne zostało przeprowadzone w dobry sposób. Na miejscu podsumowaliśmy działania ratowników. Na każdego czekał też ciepły posiłek.
Cztery zadania
Nazajutrz, na ratowników czekały cztery symulowane zdarzenia, przygotowane przez zawodowców z kęckiego oddziału MSM. Rywalizowało dziesięć drużyn, natomiast kobieca drużyna gospodarzy wystartowała, by jedynie sprawdzić swoje umiejętności (wyniki prezentujemy na str. 2).
Pierwsze zadanie - przy urzędzie miasta w Kętach u jednego z przechodniów doszło do zatrzymanie krążenia. Ratownicy musieli mu pomóc, korzystając z automatycznego defibrylatora zewnętrznego.
Drugie zadanie - w Porąbce, przy targowisku doszło do wypadku samochodowego. Ratownicy musieli pomoc dwóm poszkodowanym, w tym jednemu wymagającemu natychmiastowej ewakuacji śmigłowcem.
Do trzeciego zdarzenia doszło w lesie, w pobliżu drogi na Hrobaczą Łąkę. Tam musieli pomóc drwalowi, który piłą odciął sobie kończynę.
Czwarte zadanie, to wypadek w stadninie koni w Wilamowicach. Kursantkę poniósł koń - doznała urazu miednicy i głowy. Tu też ratownicy musieli wykazać się swoimi umiejętnościami.
- Staramy się zadania przygotować tak, by jak najbardziej odzwierciedlały rzeczywistość - to, z czym spotykamy się na co dzień - tłumaczy Mariusz Zawada. - Takie manewry to nic innego jak ćwiczenia koordynacji pewnych działań służb ratowniczych. Maltańczycy to służba stricte medyczna. Jednostki OSP wspierają krajowy system ratowniczo-gaśniczy. Spotykamy się na różnych zdarzeniach drogowych l ratowniczych, więc te ćwiczenia są po to, żeby ta współpraca układała się jak najlepiej. Manewry to również integracja, nawiązanie kontaktów z ratownikami z różnych części kraju.
Ćwiczenia ratownicze zakończyła Msza św. odprawiona w niedzielę 21 września przez ks. Mikołaja Szczygła, kapelana kęckich maltańczyków.
W rywalizacji maksymalnie można było zdobyć 134 punkty.