Nowy numer 13/2024 Archiwum

Smycz

Kocham psy. Ich właścicieli - nie zawsze.

Wiem, że to źle, że nawet nieprzyjaciół należy miłować - mówi Pan. Ale złość we mnie wzbiera i rozglądam się za postronkiem, żeby bicz ukręcić i zrobić porządek. A problem nawet nie jest w psie, ani w jego właścicielu, ale w tym, co powinno ich łączyć, czyli w... smyczy.

Lipcowe popołudnie. Wewnętrzna potrzeba wciska mnie w buty do biegania, skarpety - osobno na lewą i na prawą stopę, lekką koszulkę i legginsy. Upał trzyma, więc lepiej znaleźć miejsce nieco zacienione. Dolina Wapienicy - na obrzeżach Bielska-Białej, u stóp Szyndzielni i Błatniej ma mikroklimat wymarzony na takie dni, kiedy nawet pod wieczór słońce stoi wciąż wysoko i skutecznie. „Robię” swoją trasę, wariant trochę dłuższy, bo więcej rzeczy uzbierało mi się do przemyślenia i do odreagowania. Ani się człowiek obejrzał, a zegarek ciężki od elektroniki, niczym okowy, pokazuje piętnaście kilometrów. Już niewiele zostało mi do parkingu. Las rzednie, ludzi będzie coraz więcej, trzeba uważać. O, już kogoś widzę. Jegomość jakiś, elegancko ubrany, jak na widownię meczu tenisowego. Przy prawym uchu trzyma telefon. W lewej ręce... Co on ma w lewej ręce? Wygląda to jak kaseta, w której chowa się samozwijająca się smycz. Ale psa nie widać. Nagle coś rusza się w krzakach. Na ścieżkę wypada długowłosy wilczur. Uszy postawione jak radar na lotnisku, czerwona chorągiew jęzora łopoce z boku, niczym zakładka w brewiarzu, pyk pełny zębów. Znika w krzakach po drugiej stronie alejki.

- Przepraszam, ale tu nie wolno puszczać psa luzem - przystaję. Patrzę na właściciela owczarka z gromem w oczach, ale nic to nie to nie daje, bo zapomniałem, że na nosie mam przeciwsłoneczne okulary. - Tu są zwierzęta i ludzie chodzą, dzieci.

Jest to takie trochę wywołanie wilka z lasu, bo akurat zza zakrętu wyłania się majestatycznie sunąca rodzinna wycieczka rowerowa: tata, mam i dwójka dzieci, takich z wczesnej podstawówki. Wilczur znów pojawia się na ścieżce, ale - ignorując szczęśliwie rodzinę cyklistów - oddaje się z zapałem obniuchiwaniu rozłożystej paproci.

- On niegroźny jest, nikogo jeszcze nie ugryzł - tłumaczy się właściciel. Głupie gadanie. A naćpana kobieta, która rozjechała dwóch chłopców na przejściu dla pieszych w Kozach, parę miesięcy temu, zamordowała kogoś wcześniej? Więc tłumaczę, że las w psie budzi nieprzewidywalne i trudne do okiełznania instynkta, że dzieci, spacerowicze, że młode zające i małe sarny - nieraz już widziałem w tej samej Dolinie Wapienicy rozerwane na strzępy przez psy, które nikomu wcześniej nie zrobiły krzywdy. Gość kręci głową. Wreszcie sypię prawem. Tak, zapoznałem się kiedyś, na wszelki wypadek. Psa puszczać w lesie luzem można tylko podczas polowania. Kto spaceruje po lesie z psem nie na smyczy, popełnia czyn karalny. Kara? Od 20 złotych do 5000. Żeby nie było wątpliwości, prawodawca uściśla, że las, to obszar zadrzewiony o powierzchni przekraczającej 10 arów.

Nie mam czasu czekać, by sprawdzić, czy moja tyrada odnosi jakikolwiek skutek. Policjantów widziałem tutaj tylko dwa razy. Polowali na nielegalne quady. Straż miejska pojawia się, żeby pokarać mandatami kierowców, którzy zaparkowali samochody zbyt blisko pętli autobusowej. Straż leśną spotkałem ostatnio pod Szyndzielnią, jak eskortowała wycieczką jakichś VIP-ów. Jeżeli na właścicieli psów, puszczających swoich pupili w lesie, w górach, na szlaku, nie można wpłynąć administracyjnie, jeżeli uruchomienie wyobraźni jest bolesne, a myślenie - kosztowne, to może chociaż argumenty moralne przemówią? A więc: drogi właścicielu, Ty i Twój pies jesteście połączeni niewidzialną miłością i - zarazem - widzialną i namacalną smyczą. I niech tak pozostanie w każdym czasie i w każdym publicznym miejscu. W górach, w lesie - taż. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Zapisane na później

Pobieranie listy