Sto lat na skale

Urszula Rogólska

|

Gość Bielsko-Żywiecki 10/2024

publikacja 07.03.2024 00:00

– Cierpliwość i praca to zdrowie wzbogaca – mówi rymowanką. – Raz jest dobrze, raz lepiej, a czasem bardzo źle. Ale jest Ktoś nad tym wszystkim. I to ten Ktoś prowadzi mnie na tej ziemi od tak dawna – dodaje, wskazując palcem w górę.

Jubilatka z ks. Szymonem Czauderną i najbliższymi. Jubilatka z ks. Szymonem Czauderną i najbliższymi.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Pani Helena Grzywa spogląda w kierunku torów w Jawiszowicach. Tam stał jej rodzinny dom. – Rosły tam fiołki. Miałam z sześć lat. Poszłam je pozbierać. Mało nie rozjechał mnie pociąg. Przerażona pobiegłam do domu i schowałam się z pachnącym bukiecikiem pod pierzyną. Nikomu się nie przyznałam, co przeskrobałam – opowiada z łobuzerskim błyskiem w oku. Nauczkę zapamiętała. Mówi, że to Pan Bóg nad nią czuwał i że chce żyć tak długo, jak tylko On uzna.

Urodziła się 22 lutego 1924 r. Miała trzech braci i cztery siostry. Całą rodziną ciężko pracowali na 20-morgowym gospodarstwie. Ale ze wzruszeniem wspomina dom – pełen miłości, radosny, rozśpiewany. – Do szkoły lubiłam chodzić właśnie z powodu lekcji śpiewu – opowiada. – W domu śpiewaliśmy dużo pobożnych pieśni. Pamiętam, jak kiedyś na imieninach tata dyrygował i odkrajał każdemu duży kawałek szpyrki.

Co niedzielę rano szli do kościoła na Mszę św. a po południu na nieszpory. Najstarsza z sióstr, Zofia, została siostrą zakonną. Mamie się marzyło, żeby Jakub został księdzem, ale jemu spodobało się wojsko. – Doszedł do stopnia porucznika – wspomina pani Helena. – W 1940 r. trafił na trzy lata do Auschwitz, potem do Hamburga-Neuengamme. Zginął w 1945, w jednym z zatopionych tam okrętów.

Pani Helena 9 listopada 1947 r. poślubiła o 11 lat starszego Jana, który pracował w Kasie Stefczyka, a potem w Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”. Był przewodniczącym Gromadzkiej Rady do 1973 r. Poznali się dzięki „Wiciom” – Związkowi Młodzieży Wiejskiej RP. Połączył ich amatorski teatr – zagrali w pierwszym po wojnie przedstawieniu. Jubilatka pamięta jedną kwestię z tej sztuki: „Chodźże Jasiu, chodź do dom”. I przyszedł! Urodziło się im pięcioro dzieci: Stanisław, Danuta, Kazimierz, Anna i Jerzy. W małżeństwie przeżyli prawie 50 lat – zabrakło trzech miesięcy…

Jubilatka ma siedmiu wnuków i sześciu prawnuków. Mieszka z synem Jerzym, a pozostali bliscy w sąsiedztwie oraz w Harmężach i Wilamowicach. Kiedy opowiada o pełnej dobra atmosferze swojego domu, dzieci odpowiadają, że to samo dostali od rodziców.

Pani Helena ze szczegółami relacjonuje najtrudniejsze czasy – sąsiedztwo Auschwitz, front, który przechodził przez Jawiszowice; mówi o amunicji w stodole, o śmierci amerykańskiego lotnika, którego ciało wiózł własnym wozem jej tato. Przed oczami ma sączącą się po ziemi strugę krwi. Pamięta sowieckich sołdatów, którzy u nich szukali Niemców.

– Front to coś okropnego. Daj Boże, by nie było już nigdy wojny – mówi zamyślona, dodając: – Ktoś tym wszystkim zarządził, że dożyłam, aby to przekazać. Codziennie rano dziękuję Panu Bogu, że się obudziłam, i proszę o szczęśliwy dzień. Nie mogę już czytać i to mnie smuci, bo czytanie ćwiczy mózg. Myśleć, modlić się, szanować drugich – to recepta na życie – rozpogadza się pani Helena i nagle rzuca: – A opowiadałam, jak z Karolkiem tańcowałam? To były lata 60., może 70. Było u nas bierzmowanie i był biskup Wojtyła. Miał też poświęcić Dom Sportowca. Byłam tam z mężem i siedziałam obok biskupa, który nagle wstał i powiedział: „Teraz będziemy tańcować”. On tak zawsze mówił: „tańcować”, a nie „tańczyć”. I dodał: „Proszę sobie podać ręce i zaśpiewajmy: »Ojciec Wirgiliusz, uczył dzieci swoje…«”. I tak to tańcowałam z Ojcem Świętym. Może dlatego tak długo żyję…

Dzień zaczyna od kawy rozpuszczalnej ze śmietanką i czegoś słodkiego. Koło południa przygotowuje samodzielnie obiad. Musi być mięso! Wymienia ulubione dania – gulasz, golonko, schabowy. O piętnastej – kawa czarna, prawdziwa. Jeśli jest herbata, to z cukrem. Wyniki badań ma wzorcowe. Kłopotem jest coraz słabszy wzrok i trudności z chodzeniem.

W dniu urodzin, w święto katedry św. Piotra, w domu pani Heleny Mszę św. sprawował ks. proboszcz Szymon Czauderna. Przypominając, że Piotr, to znaczy opoka, fundament, dodał, że dobre relacje małżonków, rodziców i dzieci powinny być takim fundamentem, skałą, na którym może budować każdy człowiek. Pani Helena daje świadectwo, że taki był jej dom rodzinny, potem ten, który stworzyła z mężem, i wreszcie domy, które budują kolejne pokolenia Grzywów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.