Kropka na początek

Urszula Rogólska

|

Gość Bielsko-Żywiecki 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

O córeczce, lalkach, kokardkach, falbankach Małgosia myślała przy każdej ciąży. Ale kolejno rodzili się chłopcy. – Nie martw się. Adoptujemy – rzucił Bogul. Najstarszy syn Piotr miał już 12 lat, Paweł – 9, Wojtek – 6. Wtedy się zaczęło…

Małgorzata i Bogdan Dubanowiczowie z najmłodszą Anulką i psim prezentem – Pusią. Małgorzata i Bogdan Dubanowiczowie z najmłodszą Anulką i psim prezentem – Pusią.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Przy trójce biologicznych dzieci szanse na adopcję mieli zerowe. Zapisali się na kurs dla rodzin zastępczych. Tam usłyszeli o Kropeczce. Pani psycholog opowiadała w czasie zajęć: dziecko z potencjałem, które niestety cofa się w rozwoju. Mała, słodka, piegowata „kokosia” z warkoczykami. I… zespołem Downa.

Bogul, czyli Bogdan, nie miał wątpliwości. Choć jeszcze jej nie widzieli, zdecydowanie odparł: „Ja bym wziął tę dziewczynkę, bo nikt jej nie weźmie, a my mamy takich fajnych chłopców. Przy nich na pewno się rozwinie”.

– A we mnie nie było na to zgody. Czułam się okropnie, ale chorego dziecka zaakceptować nie mogłam – kontynuuje Małgosia. – Wtedy Bogul powiedział: „Dziecko to nie kapusta na rynku, którą można sobie wybrać. To człowiek i równie dobrze Bóg mógł nam dać nasze chore”.

Z przyjaciółką pojechała do DPS-u, w którym przebywała Ania. Mała od razu wyciągnęła rączki właśnie do niej i Małgosia przepadła na dobre. W domu opowiedziała o piegowatej dziewczynce chłopakom. „Mamo, niech ona już nigdy nie zasypia sama” – powiedzieli. Tak Ania-Kropeczka stała się „kropką nad i”.

W sierpniu 2001 r. Małgosia poszła z chłopcami na pielgrzymkę do Częstochowy. We wrześniu Kropeczka była z nimi w ich andrychowskim mieszkaniu.

Do dziś Małgorzata i Bogdan Dubanowiczowie pod swój dach przyjęli 25 dzieci – jako rodzina biologiczna, adopcyjna i zastępcza. 23 stycznia w Warszawie odebrali nagrodę „Przyjaciel Życia – Cichy Bohater”, przyznawaną przez zarząd Polskiego Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka.

Na co dzień angażują się w Domowy Kościół, krąg biblijny, Stowarzyszenie im. ks. Władysława Bukowińskiego „Ocalenie”. Bogdan jest szafarzem Komunii Świętej i prezesem Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Rodzin i Przyjaciół Osób z Niepełnosprawnością „Razem-Zawsze”, a Małgorzata – wolontariuszką Caritas.

23 lata później

Spotykamy się w Andrychowie po 23 latach od czasu, gdy przyjęli Kropeczkę. Już nie na 48 m kw. w bloku, ale w domu, który – jak sami mówią – jest jeszcze jednym cudem Pana Boga. Chcieli kupić dom, żeby mieli się gdzie pomieścić z kolejnymi dziećmi.

Chłopaki już pozakładali własne rodziny. Piotr ożenił się z Magdą i są rodzicami Rozalki. Paweł z Pauliną mają Olusia i Michasię. A Wojtek w 2022 r. został mężem Joasi.

Z rodzicami mieszka Kropka. Ma 29 lat. Jest teraz w pracy – tak mówi o swoich Warsztatach Terapii Zajęciowej. Rodzice pokazują zdjęcie rezolutnej młodej kobiety w wieczorowej sukni. Z dumą opowiadają o jej sukcesach sportowych, medalach i pucharach z paraolimpiady i innych zawodów.

W szkole jest w tej chwili kolejny domownik, 16-letni Maciek – który także nosi ich nazwisko – a w podstawówce i przedszkolu są jeszcze trzy dziewczynki: 14-letnia Iza, 7-letnia Kornelka i 4-letnia Ewelinka, dla których są rodziną zastępczą.

Jest jeszcze 4-letnia Anulka, którą mają pod opieką prawną. Małą Anię niedługo Bogul przywiezie z rehabilitacji. Nakarmi ją zupką przez PEG – urządzenie, przez które jedzenie trafi do żołądka, a potem będą szaleć, bawić się, schodzić po schodach.

– Kiedy poproszono nas, żebyśmy się nią opiekowali w szpitalu, lekarze postawili na niej krzyżyk. Więcej miała chorych organów niż zdrowych. Prosiłem Pana Boga, żeby ujął jej choć trochę cierpień i dał mnie. Marzyłem, żeby kiedyś się do mnie uśmiechnęła – opowiada Bogdan. Doczekał się. Na jego widok buzia śmieje się jej od ucha do ucha.

Opieka nad Anulką to codzienne terapie, wizyty u specjalistów, planowanie zabiegów. Nie mają wątpliwości, że takie dzieci jak Anulka żyją po to, żebyśmy się mogli uczyć, że zostaliśmy stworzeni do miłości.

Pan Bóg zadba

Znają się jeszcze z podstawówki. Ona była w siódmej klasie, on – ósmej. Z paczką przyjaciół jeździli w góry, na rowery. Razem się uczyli, byli w oazie. Aż w końcu Bogdan uświadomił sobie, że z grona koleżanek najbardziej podoba mu się Małgosia. Pobrali się 22 sierpnia 1987 r. Ona miała 20 lat, a on 21.

Ich chłopcy dorastali w okre- sie transformacji ustrojowej. Wtedy też trafiła do nich Kropeczka. Małgosia pracowała w aptece, a Bogdan w zakładzie, a gdy okresy produkcji przeplatały się z postojami, szukał dodatkowych zajęć.

– Nie zabiegaliśmy o sprawy materialne. Małgosia się martwiła, jak sobie poradzimy z trójką chłopców i niepełnosprawną Anią – wspomina Bogdan. – Ale jest przecież napisane, że Pan Bóg dba o każde swoje stworzenie. Nigdy nie traciłem wiary, że ma nas w swojej opiece.

Kiedy w Bielsku dostał taką pracę i płacę, że Małgosia mogła zająć się tylko dziećmi, odczytali to jako kolejny cud.

Według Bogdana najlepszym przepisem na życie jest Hymn o miłości św. Pawła. To z zawierzenia Panu Bogu zrodziła się decyzja o otwarciu się na dzieci, które czasem natychmiast potrzebowały zastępczego domu.

– Zawsze marzyłam o dużej rodzinie. Oczami wyobraźni widziałam, jak Bogul ciągnie złączone saneczki – śmieje się Małgosia. – A codzienność z gromadką dzieci wygląda nieco inaczej: wieczne pranie, prasowanie, katary, kaszel. Bycie rodziną zastępczą to nie jest praca na osiem godzin. Przy trójce dzieci niby byliśmy zaprawieni, ale i tak każdy dzień był wyzwaniem.

Bogdan mówi, że bez Małgosi trudno byłoby robić to, co robią, bo jedyną rzeczą, jaką on potrafi jest… bycie tatą. – Gosia to dynamit, ja mam naturę kontemplatora – opowiada. – Ona jest świetnym administratorem, ma znakomitą intuicję.

– Bogul ma w sobie tyle miłości, empatii, spokoju – dopowiada żona. – Prowadzimy się nawzajem do nieba, ale czuję, że jak się jego nogi nie uczepię, to tam nie trafię – śmieje się Małgosia.

Pasją Gosi są wędrówki po górach, dalekie wyprawy. Bogdan woli spokój i plażę. Doskonale się rozumieją, spędzając wolny czas jak lubią i łącząc obie pasje z dziećmi.

Najlepsze lekarstwo

Opowiadają, że gdy w domu pojawiały się kolejne dzieci, zmieniały się im priorytety: – Największy nasz pokój, gdy mieszkaliśmy w bloku, był salonem, w którym zawsze panował porządek. Pomyśleliśmy, że tu jest tyle miejsca, a gnieździmy się po pokojach. Przenieśliśmy więc zabawki dzieci do tego salonu.

– Był taki czas, że mieszkaliśmy tam z siódemką dzieci. Dziewięć osób na 48 metrach kwadratowych. Wiedziałem, że jak wieczorem nie przygotuję ubrań do pracy, to rano nie mam szans otworzyć szafy – uśmiecha się Bogdan.

Każde przyjęte dziecko niesie ze sobą bagaż doświadczeń. – One wszystkie są chore, niemal każde ma FAS (alkoholowy zespół płodowy). Były u nas noworodki i nastolatki. Na początku „jest jazda”. Ale najlepsze lekarstwo, jakie możemy im dać, to miłość i poczucie bezpieczeństwa. Mnóstwo miłości. Tego im do tej pory najbardziej brakowało – mówi Bogdan.

Zawsze starają się zaprzyjaźnić z biologicznymi rodzicami dzieci. – Poznając ich, możemy dowiedzieć się, z jakimi problemami u dziecka się spotykamy – mówią.

– Kiedy dziecko opowiada o krzywdzie doznanej ze strony najbliższych, naturalnym odruchem jest ból i niechęć wobec tych rodziców – dodaje Małgosia. – Ale kiedy poznałam mamę jednego z chłopców, przytuliłam ją szczerze i pomyślałam: w czym ja jestem lepsza od niej? Bo mam dobrego męża? Gdybym była w takiej sytuacji jak ona, nie wiem, czy bym sobie poradziła.

– Nie pozwalamy dzieciom źle mówić o rodzicach, ale też ich nie wybielamy – tłumaczy Bogdan. – Kiedy opuszczają nasz dom, zawsze im mówimy, że cokolwiek by się działo, mogą tutaj zawsze wrócić.

Nie wpływają na to, jak dzieci się do nich zwracają. Najczęściej to „ciociu” i „wujku”. Ale słyszą też „mamo”, „tato”.

Gosia pamięta jak 14-letni Sebastian przyszedł kiedyś ze szkoły. – Siedem miesięcy mówił „ciociu”. Pytam: „Co tam w szkole, Sebciu?”, a on: „Wszystko w porządku, mamo”. Zaniemówiłam. Albo innym razem. Poszedł z kolegami na trening. Trzy kilometry od domu. Zapytałam, czy przyjechać po niego. Powiedział, że wróci sam. O 19.00 telefon: „Mamo, przyjedziesz po mnie?”. Najpierw byłam zła. Ale podjechałam. Stał z chłopakami. Podbiegł do mnie: „Czekaj mamo, tylko się pożegnam z kolegami”. Podał im rękę i zawołał: „Już biegnę, mamo”. On po prostu bardzo chciał pokazać kolegom, że ma mamę, że ona po niego przyjechała.

Klimat

O ile dzieci nie są przekazywane do adopcji lub nie wracają do biologicznych rodziców, najczęściej są z nimi do 18. roku życia.

– Do 12.–13. roku życia dzieci są jak czysty dysk, na który nakładamy dane. Starsze mają już swoje nawyki. Jeśli rodzina któregoś dziecka jest wewnętrznie chora, to nie uleczy ona go, a wręcz spotęguje jego chorobę. Jak mu pomóc? Stworzyć wokół klimat miłości i bezpieczeństwa. Ważne są rzeczy stałe, systematyczne – mówi Bogdan. – Mamy taką zasadę, że każde dziecko u nas już na początku znajduje sobie jakieś zajęcie: sport, kółko teatralne, oaza, ministrantura – cokolwiek.

Wszystkie mają braki w nauce, ale szybko nadrabiają. Rodzice opowiadają o Jacku, który trafił do nich z orzeczeniem o niepełnosprawności. Ledwo przeszedł do następnej klasy. Potem były już tylko świadectwa z czerwonym paskiem i… dyplom na AWF-ie.

Małgosia pokazuje w telefonie filmik od Grzegorza. W niedzielny poranek oprowadza ją po swoim domu w Holandii i pokazuje, jak prasuje koszulę – bo ona go tego nauczyła. Kiedy przyjechał do Polski, zabrał ją do teatru, do restauracji. Dziękował za okazaną mu wyrozumiałość mimo jego wybryków.

Często dzwonią, odwiedzają, szukają porady.

Służyć

– Niesie mnie ten Hymn o miłości. Pomaga mi on rozumieć, jak powinno wyglądać małżeństwo. Nie jesteśmy rodziną idealną, ale konflikty nas nie zabijają. Sukces polega na tym, żeby wiedzieć, jak je rozwiązywać – podkreśla Bogdan. Mówi, że niczego by w swoim życiu nie zmienił. Każda chwila była jak rekolekcje, z których wyciąga się wnioski.

W tym, co robią, nie widzą niczego szczególnego. Podkreślają zarazem, że w świecie, w którym plagą są związki niesakramentalne czy rozbite, dla nich drogowskazem jest sakrament małżeństwa: – Kiedy poważnie traktujesz słowa przysięgi, to przyjmujesz postawę służebną: nie oczekuję usługiwania, ale to ja chcę dawać radość, miłość. O wiele piękniej jest patrzeć jak inni się cieszą.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.