Tu naprawdęzamieszkał Pan Bóg

Urszula Rogólska

|

Gość Bielsko-Żywiecki 50/2023

publikacja 14.12.2023 00:00

– Duchowość jest tym, o czym zapomina się najszybciej, żyjąc na ulicy. Bo tam liczy się to, co materialne. Sprawy duchowe nie są ważne, bo przeszkadzają, bo bolą – mówi Jacek, niepijący alkoholik, artysta plastyk w kryzysie bezdomności.

Część ekipy aktorskiej albertowych jasełek. Część ekipy aktorskiej albertowych jasełek.
Urszula Rogólska /Foto Gość

W bielskiej Albertówce – świetlicy dziennego pobytu przy Towarzystwie Pomocy im. św. Brata Alberta – drzwi niemal się nie zamykają. Na próbach spotykają się aktorzy, którzy 28 grudnia wystawią tu premierowe jasełka.

– Jest nas około dwudziestu, więc spotykamy się „scenami” – mówi Bożena Kopeć, reżyser. – Mamy sezon przeziębień, więc rzadko udaje się skompletować cały zespół. Na szczęście są osoby, które występują od pierwszej edycji, od czterech lat, i choć zmienia się scenariusz, zmiany w samym tekście są kosmetyczne, więc dajemy radę.

Jasełka kojarzą się z przedstawieniami najmłodszych. Tu jest inaczej – dzieci także występują, ale są w mniejszości. – My też jesteśmy dziećmi, tyle że dziećmi… brata Alberta – śmieją się dorośli aktorzy, bo taką nazwę wybrali dla grupy.

Obok siebie występują pracownicy Towarzystwa Pomocy św. Brata Alberta z poprzednim prezesem Piotrem Ryszką, debiutującym w roli Heroda, wolontariusze, ale i podopieczni korzystający na co dzień z pomocy „u Brata Alberta”, oraz ich dzieci.

Zmieniło mnie

Janusz jest jasełkowym weteranem. Po raz czwarty będzie jednym z Trzech Króli. – To moje ostatnie jasełka tutaj – mówi. – Tu każdy powinien przyjść, bo to miejsce zmienia ludzi. Zmieniło mnie, pokazało mi nową perspektywę, że w życiu można zrobić coś więcej. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale mam nowy plan na swoje życie. Nim zacznę – wystąpię w jasełkach. Za każdym razem ludzie na widowni płaczą, biją brawo. Oni to wszystko bardzo przeżywają.

Jacek, jak mówi, prowadzi jednoosobowe gospodarstwo domowe. – Dwa lata temu stwierdziłem, że to ciągłe gotowanie dla jednej osoby już mnie męczy. Przyszedłem na zupę do „Brata Alberta” i wkrótce się okazało, że mogę tu być też wolontariuszem – opowiada. – Pomagam w świetlicy, parzę kawę, herbatę, udzielam się w przedsięwzięciach, które inicjuje pani Bożenka. Lubię wyzwania, a aktorstwo na pewno takim jest. Spotykam się z nieprzeciętnymi ludźmi, mogę się rozwijać jako aktor, ćwiczyć mózg, kiedy uczę się roli – podkreśla.

Po raz kolejny będzie szefem pasterzy, ale cały scenariusz ma tak opanowany, że mógłby być suflerem. – Żyję tym spektaklem całymi dniami, szukam nowych sposobów ekspresji – mówi z przejęciem. – A poza tym to też forma ewangelizacji, bo my wprost głosimy Dobrą Nowinę.

Leszek jest emerytem. Po raz czwarty wcieli się w rolę Józefa. – Poprzedni prezes towarzystwa kiedyś poprosił mnie o pomoc „u Brata Alberta”. A potem przyszła propozycja roli. Nie mogłem odmówić pani Bożence – mówi ze śmiechem. – To na pewno wielka radość być z tymi ludźmi, realizować siebie w ten sposób. A poza tym, kiedy wychodzę z domu, żona ma święty spokój!

– Bożena jest osobą, która potrafi nie tylko zaangażować w dobre dzieło wiele osób, ale i stworzyć świetną atmosferę. Tu zawsze jest ciasto, duża kawa z mlekiem. Można spotkać się, porozmawiać. Jasełka są do tego dodatkiem – dopowiada Grażyna, na co dzień pracująca m.in. w albertowym magazynie odzieży.

Jest pianino

Jasełka będą miały bardzo rozbudowaną stronę muzyczną. A to za sprawą pianisty Wojtka oraz Soni i Jagody z Bielskiego Chóru Gospel. Wojtek do zespołu trafił w tym roku, niemal wprost z albertowej jadłodajni. – Przychodziłem na zupę. Ktoś mnie namówił, żebym przyszedł na popołudniowe środowe spotkanie wspólnoty Dzieci Brata Alberta. Okazało się, że w świetlicy jest pianino. Kiedy pani Bożena dowiedziała się, że jestem pianistą, powiedziała tylko: „Musimy porozmawiać” – opowiada Wojtek. – Myślę, że przyprowadziło mnie tu „przeznaczenie”. Każde miejsce jest dla nas wyzwaniem, by być lepszą wersją siebie. Byłem w różnych miejscach na świecie, w różnych sytuacjach – im człowiek więcej przeżyje, tym lepiej rozumie, że… jednak najważniejsza w życiu jest miłość.

– Wojtek przygotował profesjonalne aranżacje polskich kolęd. Grzechem byłoby nie wykorzystać jego talentu – dopowiadają aktorzy.

Kto chce zobaczyć albertowych aktorów, spotka ich w południe 28 grudnia na pochodzie ulicą 11 Listopada, a potem na kolędowaniu przy fortepianie na placu Wojska Polskiego.

Spadli z nieba

Wspomniana przez Wojtka środowa wspólnota to jeszcze jedno miejsce, które cztery lata temu udało się urzeczywistnić Bożenie Kopeć, emerytowanej pedagog pracy kulturalno-oświatowej. Wtedy do Albertówki może przyjść każdy – samotny, bezdomny, ubogi. Warunek jest jeden: trzeba być trzeźwym. Wszystko rozpoczyna się modlitwą, i choć zawsze przygotowane są także temat, quiz, konkurs czy projekcja filmu, tak naprawdę sami uczestnicy spotkania są jego reżyserami.

Kto chce, może opowiedzieć swoją historię i mieć pewność, że stąd nic nie wyjdzie na zewnątrz.

– Kiedy zaczęłam pracować „u Brata Alberta”, marzyłam o takim miejscu – wspomina Bożena. – Chciałam, żeby osoby, które korzystają z kuchni, łaźni, magazynu odzieży, nie straciły poczucia, że są wartościowymi ludźmi, lecz je wręcz odzyskały. Czasem oni sami siebie uważają za meneli. Wtedy z nieba spadli mi Małgosia i Grzesiek Młynarscy oraz Krzysiek Duda. To oni zbudowali wspólnotę taką, jaka mi się marzyła. Ja tu jednie „matkuję”, żeby o 16.00 były zdrowa sałatka, dobre wypieki, kawa, herbata. Oni sprawili, że tu naprawdę zamieszkał Pan Bóg.

– To On nas tu przyprowadził – mówi Grzegorz. – Koleżanka żony powiedziała mi kiedyś, że pani Bożena szuka książek do Albertówki. A żona pracuje w bibliotece. To była nasza ścieżka. Wiem jedno – to, że tutaj jesteśmy, nie jest naszym wymysłem, nie jest to nasze dzieło. Czuliśmy, że Pan Bóg nas tu kieruje, i że jest to dzieło Maryi. Na początku baliśmy się, jak zostaniemy przyjęci. Dziś mogę stwierdzić, że przez te lata w środowe popołudnie nie spotkało nas nic przykrego. To nie my dajemy. My otrzymujemy.

Znam cel

Od początku na spotkania przychodzi Cezary. Dziś zapracowany budowlaniec, szefujący ekipom na kilku budowach. – Tu są moi przyjaciele. Gdy tu nie przyjdę w środę, to mam tydzień w plecy. Zawsze czekają tu na mnie, witają z serdecznością, martwią się, kiedy mnie nie ma. Zanoszę to dobro na zewnątrz i dzielę się tym – opowiada. – Byłem alkoholikiem, a dziś jestem alkoholikiem niepijącym – dzięki wsparciu tych ludzi. Wszystko mi się wyjaśniło, wszystko widzę wyraźniej. Ciężko pracuję, wymagam od innych, ale przede wszystkim od siebie. Trochę lat straciłem. Tego nie cofnę, ale wiem, jaki mam cel. Powierzyłem się Jezusowi. Proszę codziennie, żeby mi dawał siłę, prowadził mnie. W jasełkach będę grał pastuszka.

Boguś też miał problemy z alkoholem. – Mało się nie zapiłem na śmierć. Uratowała mi życie kuzynka, która jest sędzią. Poprosiłem ją: pomóż mi. Nazajutrz byłem w ośrodku w Bulowicach. Potem przychodziłem tu na zupę, aż trafiłem do wspólnoty. Tutaj mnie darzą sympatią, na każdego mogę liczyć, o wszystkim można porozmawiać.

Pani Stefania przychodzi, żeby nie siedzieć samotnie w domu. Trudno jest jej się poruszać, ale wie, że dla zdrowia trochę musi. – Tu jest miło, ciekawie. Jest dobra wędlina, pyszne ciacho – podkreśla. A jej sąsiedzi przy stole dodają, że to ona jest najczęstszą zwyciężczynią środowych quizów, niezależnie od tematyki.

Marek ma dom, dwa mieszkania, jest pracodawcą. Od czterech miesięcy nie pije. – Jak tylko czas pozwala, jestem tu. Dobrze się tu czuję – mówi krótko.

Janusz – jasełkowy król – opowiada, że przyszedł tu cztery lata temu, bo chciał w swoim życiu coś zmienić. – Jak ścisnę dwa palce, to ta szczelina między nimi pokazuje, o ile się zmieniło moje życie. Ale jak na mnie to już naprawdę bardzo dużo.

Dobre narzędzia

Drugi Jacek, artysta plastyk, bezdomny, wspomina, że przez alkohol już nie mógł uprawiać swojego zawodu. – Dzięki tej grupie ja w ogóle przeżyłem. Był czas, że koczowałem na ławkach w mieście. Zawsze będę dziękował Bogu za tych ludzi – podkreśla.

Bożena wchodzi mu w słowo: – Jacek nam przygotowuje scenografie do spektakli, plakaty, zaproszenia, udziela się w punkcie medycznym, jest wolontariuszem w jednym z DPS-ów.

Jacek zaś nie szczędzi słów wdzięczności pod adresem Bożeny, Grzegorza i Krzyśka, ci jednak się zżymają. – My jesteśmy tylko narzędziami. To dzieło Pana Boga i Maryi – przypomina Grzegorz. Jacek, niezbity z tropu, kontynuuje: – Akurat ja bardzo dobrze wiem, jak ważne są porządne narzędzia. Byle jakimi niewiele da się zrobić. Wy jesteście dla mnie wzorcowymi narzędziami Bożymi – mówi. – Kiedy byłem na dnie, Grzegorz nie tylko zawiózł mnie na odwyk, ale i dopatrywał, troszczył się. Czasem ktoś rzuci takiemu jak my dwa złote i idzie dalej. Niełatwo spotkać kogoś, kto naprawdę poda rękę.

Drugi Jacek – aktor z jasełek – dodaje, że on sam jest wdzięczny pracownikom i wolontariuszom „Brata Alberta”: – Za to ciepełko, obficie zastawiony stół, możliwość oderwania się od szarej codzienności.

Opowieści kolejnych osób: Mira, Romka, Mirka, Tadeusza, Moniki, Jarka, łączy wdzięczność za to miejsce. Mówią, że grupa trzyma ich w pionie. Chcą być razem, dzielić tym, co boli, swoimi nieszczęściami, ale i tym, co ich buduje.

– Każdy z naszych podopiecznych to tak naprawdę samotny człowiek. Przyjście tu to już wyzwanie – podkreśla Bożena. – Trzeba ściągnąć płaszcz, usiąść przy stole, zjeść posiłek na talerzu, sztućcami. Tu jest inaczej niż do południa, kiedy przychodzą do kuchni odebrać w okienku zupę i zjeść ją w pośpiechu. Oczywiście – muszę pilnować dyscypliny, bo różnie bywa, ale ten trzon grupy, który przychodzi, tych 20, 30 osób, już sam potrafi zadbać o porządek i właściwy klimat.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.