Siostra, nie bój się

Urszula Rogólska

|

Gość Bielsko-Żywiecki 49/2023

publikacja 07.12.2023 00:00

– Byłam w Chersoniu na Trzech Króli. W kościele parę ludzi. Organistka gra „Chwała na wysokości Bogu”. Śpiewamy tak, żeby zagłuszyć złowrogie dźwięki z zewnątrz – opowiada s. Małgorzata Łopatka. – Tak się modlili, jakby to miała być ich ostatnia Msza Święta. Tam odczuwa się świętość ofiary, którą kapłani składają na ołtarzu, łącząc się z tymi, którzy giną.

Nazaretanka z mamą Elżbietą i tatą Janem. Nazaretanka z mamą Elżbietą i tatą Janem.
Urszula Rogólska /Foto Gość

To tylko siedem lat, a jakby upłynęły wieki. Lato 2016 r., ogród w bielskiej Kamienicy. Na Dni w Diecezji przed Światowymi Dniami Młodzieży w Krakowie s. Małgorzata Łopatka, nazaretanka, kamienicka rodaczka, przywiozła 20 młodych z Chersonia w Ukrainie. Jeden przez drugiego mówili: jacy tu piękni ludzie, zadbane domy, drogi tak równe, że jedzie się, jakby się statkiem płynęło.

Już trwała wojna w Donbasie, ale oni jeszcze jej bezpośrednio nie doświadczyli. W Krakowie cieszyli się atmosferą, opowiadali, jak to na jednej karimacie siedzieli z Rosjanami, z młodymi z całego świata. „Siostro, powiedz mamie, że nie wracam, że się zgubiłem” – wyrwało się komuś w zachwycie.

Siedem lat później. Jesień 2023 r. Siostra Małgorzata znów jest w Kamienicy.

– Wrócili wtedy wszyscy przeszczęśliwi – uśmiecha się. – Pozakładali rodziny. Ktoś wyjechał do Polski, do pracy, ktoś tu znalazł współmałżonka, jedna z dziewcząt wybrała życie zakonne.

Zimą 2022 r. znaleźli się na terenach okupowanych przez Rosjan. Większość uciekała przed wojną na Zachód – przez Rosję, Białoruś albo Łotwę. Ktoś przez Krym i Turcję. Jedna z dziewcząt ewakuowała się do Chin, gdzie miała najbliższych. Kilka osób znalazło schronienie w Polsce, w Niemczech, wielu przeniosło się do innych miejscowości w Ukrainie.

Nie przyjeżdżaj

W lutym 2022 r. s. Małgorzata przyjechała na swoje rekolekcje do Polski. We wtorek 22 lutego miała wracać samolotem z Pyrzowic do Kijowa. Nie miał jej kto zawieźć nocą na lotnisko, więc z przełożoną ustaliły, że dwa dni różnicy nie robi – poleci w piątek z Krakowa. – W środę rozmawiałam z proboszczem z Chersonia i zapytałam, czy będzie wojna, bo się o niej tu, w Polsce, mówi. Zapytał mnie o nasze, sióstr, plany, gdyby wojna się zaczęła. Powiedziałam, że nie chcemy opuszczać Ukrainy, że być może przemieścimy się bliżej granicy z Polską, ale chcemy pomagać, być jak najbliżej ludzi – kontynuuje kamieniczanka. – W czwartek 24 lutego o czwartej rano obudziłam się i zobaczyłam, że światełko w telefonie się świeci. „A któż to w środku nocy SMS-y pisze?” – pomyślałam. To był ksiądz z Chersonia, który napisał: „Niech siostra nie przyjeżdża. Wybuchła wojna”.

Sprawy potoczyły się błyskawicznie. Mama Elżbieta, tata Jan, rodzone siostry Joanna i Agnieszka nie zastanawiali się nawet: trzeba jechać na granicę, przywieziemy ludzi tutaj, będziemy pomagać. Z Chersonia do granicy to dwa dni drogi. W niedzielę rano mieli w Kamienicy pierwszych gości.

Przełożeni poprosili, żeby s. Małgorzata została w Polsce. Tu był jej front. Razem z najbliższymi i przyjaciółmi załatwiali hełmy, kamizelki, medykamenty – wszystko, co było potrzebne dla walczących. Z granicy odbierali kolejne osoby uciekające przed wojną.

Do Kijowa s. Małgosia wróciła we wrześniu 2022 r. Stamtąd zaczęła jeździć do Chersonia. – 11 listopada 2022 r. Chersoń został wyzwolony. Ale nadal jest ostrzeliwany, bo leży zaledwie kilka kilometrów od stanowisk rosyjskich po drugiej stronie Dniepru. Nieraz proponuję naszym ludziom, żeby pojechali choć na trochę do ośrodka dla uchodźców w Bieszczady – żeby się zresetować, wyspać, odpocząć. Nie chcą. Większość to osoby starsze, chore, niepełnosprawne. Mówią, że przeżyli okupację, więc ostrzały też przeżyją – mówi siostra.

Za to udało się w Bieszczady wysłać kilka mam z dziećmi z Kijowa – był taki miesiąc, że noc w noc wyły alarmy. To była szansa, żeby dzieci choć przez jakiś czas czuły się normalnie.

Zdążymy?

– Mówi się, że nie w całej Ukrainie jest wojna, że Kijów to najlepiej strzeżone miasto. Tyle że rzeczywistość wygląda tak: na przykład w maju noc w noc leciały szahidy i rakiety. Mamy w telefonach aplikację, która ostrzega o dronach i rakietach. Wiemy, że za siedem, osiem sekund będą u celu. Trzeba biec do schronu. Zdążymy zareagować? Albo wiemy, że w stronę Kijowa nadlatują szahidy, ale po drodze mogą zmieniać kierunek na inne cele. Wojsko je zestrzeliwuje. Tylko że jak się je zestrzeli, to one i tak muszą gdzieś spaść. Pół biedy, jeśli w polu, a jeśli na osiedle, na blok, na dom?

W Kijowie w dwóch placówkach pracuje siedem nazaretanek. Siostra Małgorzata jest we wspólnocie z dwiema innymi. Obecnie z ich przedszkola korzysta 13 dzieci. Mogą przyjąć 18. Mają maluchy z Kijowa, z okolic Czernichowa, Chersonia i Mariupola.

– Każda z nas inaczej reaguje na te alarmy. Ja chodzę z różańcem po przedszkolu. Wcześniej próbowałam spać, ale rano mięśnie miałam tak napięte, że nie potrafiłam się ubrać ani umyć. Druga siostra przykrywa się kołdrą – to jest jej azyl. Trzecia chce iść do piwnicy kościoła – mamy tam z dziesięć metrów – ale natychmiast nogi robią się jej jak z waty i nie może wstać. „Odcina” jej nogi.

Klasztor sióstr mieści się na piętrze budynku, przedszkole – na parterze. Żeby nie biegać z dziećmi do piwnicy kościoła po każdym alarmie, tam przygotowały dla nich salę.

Mogę cię objąć?

W styczniu, po wyzwoleniu Chersonia, s. Małgorzata spotkała się tam ze „swoimi” dziećmi. – Dla mnie to miasto męczenników – mówi, wspominając pamiętną Mszę z Trzech Króli. – Dzieci siedziały obok mnie. Mówią, że jak będzie strasznie, to możemy iść do drugiej zakrystii – tam nie ma okien. Słyszę, że coś nadlatuje, a one do mnie: „Siostra, nie bój się, to nasi” albo: „Siostro, to ruscy”. Większość parafian wyjechała. Została tam piątka dzieci z rodzicami – są wśród nich lekarze i wolontariusze, także prawosławni. – Oni tam są stale. Udało się nam wysłać dzieci na tydzień w Karpaty, po stronie ukraińskiej, żeby mogły choć trochę normalnie pospać – dodaje siostra.

W takiej rzeczywistości zmieniają się priorytety. – Pamiętam mój pierwszy przyjazd do Chersonia. Podchodzi do mnie prawosławny batiuszka i pyta: „Siostro, czy ja cię mogę objąć?”. Tam się wszyscy przytulają. Ten gest ma nowe znaczenie. Wcześniej było tak: szybko zjeść i do pracy. A teraz słyszę: „Gdzie siostra tak leci? Ne wiadomo, czy się jeszcze spotkamy”. Na Wielkanoc planowałam, że posprzątam całą zakrystię. A ksiądz mówi: „Posiedźmy, pobądźmy ze sobą”. Przyszli zaprzyjaźnieni prawosławni ojcowie. To było celebrowanie bycia ze sobą. W Chersoniu odwiedzamy osoby starsze, chore. Przywozimy im na przykład kilo kaszy czy makaronu, a oni dziękują przede wszystkim za to, że jesteśmy.

Siostra mówi, iż zawsze była dumna z tego, że jest Polką, ale teraz ta duma jest jeszcze większa. – Jak nas, Polki, widzą ukraińscy żołnierze, to paszportu nie trzeba pokazywać, przepuszczają na wszystkich punktach, salutują. Dziękują mi, że Polacy dają schronienie ich żonom, matkom, dzieciom. Nawet jeśli na szczytach władzy są jakieś trudne sprawy między naszymi krajami, to zwykli ludzie są bardzo wdzięczni. Kiedy jechałam osiem godzin pociągiem do Kijowa, to aż mi się płakać chciało. Przez całą drogę przychodzili ludzie, żeby podziękować za tę polską pomoc.

Proś Maryję

Cudów, bo inaczej tego nie można nazwać, w życiu s. Małgorzaty też nie brakuje. – Pierwsze wojenne Boże Narodzenie w Chersoniu. Dzień przed Wigilią byli u nas parafianie, którzy robili dekoracje w kościele. Nagle słyszą huk. Patrzą – rakieta wpadła przez dach plebanii, wbiła się w schody i zawisła nad głowami. A na strychu mamy dwa piece gazowe. Ksiądz dzwoni do saperów. Przyjeżdżają i okazuje się, że to rakieta bez głowicy. Biorą tę rurę, wyrywają ze schodów i zostawiają na pamiątkę. Ksiądz dzwoni po jednego z naszych przyjaciół, żeby przyjechał, ocenił stan dachu. No i okazało się, że głowica spadła na sąsiedni dach – naszego klasztoru. Niczego nieświadomy wziął tę głowicę i przeniósł w rękach przez plebanię. Saperzy już nie mogli wrócić tego dnia – poprosili, żeby głowicę wynieść gdzieś do parku i zabezpieczyć teren.

Drugi cud. Siostra jest kustoszem Płaszcza Matki Bożej z Guadalupe. – Jedna nasza parafianka jest lekarzem ginekologiem w Gołej Pristani niedaleko Krymu. Jeszcze przed wojną opowiadała mi, że wiele dziewczyn przychodzi, żeby usunąć ciążę. Bardzo nie chciała uczestniczyć w zabiegach aborcji. Mówiłam jej: „Proś Maryję, żeby te dziewczyny i ciebie okrywała swoim płaszczem”. Dużo się modliła. Wybuchła wojna. Chciała uciekać z terenów okupowanych. Ewakuowała się z dwoma mężczyznami – 40-letnimi braćmi. Już to było szaleństwem. Rosjanie wszystkich chłopaków brali do wojska albo rozstrzeliwali. Kiedy spotkałam Swietkę już na terenach kontrolowanych przez Ukraińców, zapytałam, jak to zrobili. Opowiedziała, że przypomniała sobie o tym płaszczu Maryi i modliła się cały czas. Rosjanie patrzyli w paszporty i przepuszczali ich na każdym punkcie. Tak jakby ktoś zasłonił im oczy – opowiada s. Małgorzata, dodając, że Matka Boża z Guadalupe to też Matka Boża Pocieszenia: – Ludzie tam bardzo potrzebują pocieszenia. W większości rodzin ktoś zginął albo walczy na froncie. Wielu ma straszne wspomnienia z czasu okupacji – jak znęcano się nad ich bliskimi, mordowano ich. Ludzie z ośrodków dla uchodźców mi mówią, że myśleli, iż na wojnie to żołnierze walczą między sobą. Nie przypuszczali, że Rosjanie będą tak okrutnie walczyć z cywilami. Wielu zadaje sobie pytanie, jak to się stało, że jeszcze żyją. Mówię im: widocznie Pan Bóg ma dla ciebie inny plan. Może dawno temu komuś nie powiedziałeś, że go kochasz, przebaczasz, przepraszasz. Starszym mówię, że mogą stać się dziadkami dla tych dzieci, które straciły najbliższych, które nie mają ojców. Nauczycielom – że mogą pomagać w nauce dzieciom.

Jej moc

Jak podkreśla s. Małgorzata, Ukraińcy wciąż potrzebują pomocy. – Brakuje żywności, leków, podstawowych środków higienicznych. W Chersoniu Rosjanie rozgrabili i wywieźli wszystko, co mogli. Są po drugiej stronie Dniepru, wiedzą, gdzie spotykają się ludzie na targu. Co trochę walą z moździerzy. Mieszkańcy boją się wyjść do sklepu, po pomoc humanitarną – kontynuuje nazaretanka. – Tylko emeryci mogą liczyć na jakieś stałe pieniądze. Ludzie nie mają pracy i nawet jeśli w sklepach jest towar, nie ma go za co kupić.

Kiedy wysadzili tamę w Nowej Kachowce, zabrakło wody zdatnej do picia. Dzięki darczyńcom w pobliżu kościoła w Chersoniu udało się wybudować studnię głębinową, z której mogą korzystać wszyscy.

– Ludzie są coraz bardziej znużeni i utrudzeni wojną, ale wierzą, że odzyskają swoje ziemie i będą niepodległym państwem. Na razie potrzebują i długo jeszcze będą potrzebowali pomocy. Na szczęście możemy liczyć na wsparcie wielu osób w całej Polsce i za granicą. Pomaga nam nasze zgromadzenie, pomagają bracia kapucyni, Caritas i moja kamienicka parafia. Bardzo jest nam potrzebna modlitwa. O nią proszą też zawsze żołnierze. Sypią jak z rękawa przykładami, że czują jej moc: bo granat nie wybuchnął, choć powinien, bo stanęli na minie i nic się nie stało. Proszą o różańce, do kamizelek wkładają ikonki. To młodzi chłopcy, którzy zamiast myśleć o zakładaniu rodzin, walczą. Ale walczą właśnie o to – o przyszłość dla dzieci.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.