Nie byliśmy tylko w Łodzi - ekipa "Rozkręć wiarę" świętuje!

Urszula Rogólska

publikacja 24.11.2021 21:29

Jedni wykręcili życiowe czasówki sięgające ponad 600 km w przejeździe bez noclegu. Inni - małżeństwo, przyjaźnie, pewność siebie. Nie mają wątpliwości: po jednej wyprawie rowerowej z drużyną "Rozkręć wiarę" nic już nie jest takie samo! W Żywcu obchodzili 10-lecie wspólnych jedenastu wyjazdów po Europie, Afryce i Azji.

Marcela i Maciej Faberowie, którzy poznali się na wyprawie rowerowej do Ziemi Świętej z Helenką i Arturem oraz Marian Butor - uczestnik niemal wszystkich wypraw RW. Marcela i Maciej Faberowie, którzy poznali się na wyprawie rowerowej do Ziemi Świętej z Helenką i Arturem oraz Marian Butor - uczestnik niemal wszystkich wypraw RW.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Jest rok 2011. Ks. Grzegorz Kierpiec, wówczas wikary w parafii Świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza w Łodygowicach, razem z piątką młodych wpadają na - jak im się wtedy wydawało - najbardziej szalony pomysł w ich życiu. Pojechali na rowerach do Bielska, stamtąd pociągiem do Świnoujścia, a potem już na rowerach do Wilna. Pierwszy raz przekroczyli nie tylko granicę Polski, ale i wiele własnych barier. A potem już każdego roku zwiększali dystans, odwiedzając kolejne kraje, kontynenty - i to już od progu własnych domów - najpierw z Łodygowic, a potem z Żywca!

Co roku wybierali jedną, wspólną intencję Kościoła, ofiarując w niej swój wysiłek. Z czasem zaczęła z nimi jeździć Księga Intencji, do której każdy mógł wpisać swoją prośbę czy podziękowanie. Codziennie podczas wyprawy, jeden z rowerzystów miał szczególną misję - wiózł księgę na własnym rowerze.

W czasie wypraw rodziły się przyjaźnie, znajomości, a nawet… miłość, która prowadzi do ołtarza. Jubileusz dziesięciolecia uczestnicy wszystkich jedenastu wypraw RW świętowali w żywieckim Miejskim Centrum Kultury. Razem z nimi byli ich dobroczyńcy, m.in.: ks. proboszcz Grzegorz Gruszecki z żywieckiej parafii konkatedralnej, przedstawiciele władz Żywca, Radziechów-Wieprza, Jeleśni i Gilowic.

Nie byli tylko w Łodzi

W 2012 r. dojechali do Stambułu, w 2013 do Rzymu. To wtedy zrodziła się nazwa rowerowych wypraw: „Rozkręć Wiarę”. W 2014 r. pojechali do Santiago de Compostela, Fatimy i… na piaski Sahary w Maroku. W 2015 r. odetchnęli w Ziemi Świętej (polecieli tam z rowerami samolotem). W kolejnym roku trafili do Armenii i Gruzji, w następnym, 2017 - na północny kraniec Europy, na Nordkapp. 2018 to czas kolejnej trudnej, ale przepięknej wyprawy przez Alpy do La Salette, a 2019 - do Medjugorje i na Islandię.

Nie zatrzymał ich covid. W wakacje 2020 r. wyruszyli na wyprawę po Polsce. I tak urzekły ich krajobrazy, dziedzictwo wiary, kultury i tradycji ojczyzny, że w tym roku przygotowali dla wszystkich chętnych dwie wielkie wyprawy - z południa na północ i wokół granic Polski. Uśmiechają się, że nie byli tylko w Łodzi.

Mają już plan na… 2023 rok - bo już ustalili, że na rowerach pojadą na Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie. A w tym roku najprawdopodobniej polecą do Azji i odwiedzą Kazachstan.

Pan Bóg - nasza siła

- Po tej pierwszej wyprawie stawialiśmy sobie coraz bardziej wymagające cele, pokonywaliśmy kolejne tysiące kilometrów – mówi ks. Grzegorz. – W czasie wyprawy do Wilna przejechaliśmy 1600 km, potem 2300, dalej 2600 i przyszło bardzo męczące - nie tylko fizycznie - 5 tys. km do Afryki. Za to w Ziemi Świętej odpoczęliśmy. To był cudowny czas, mimo że jazdy nie było zbyt wiele.

 

Ks. Grzegorz Kierpiec - inicjator wypraw rowerowych "Rozkręć wiarę".   Ks. Grzegorz Kierpiec - inicjator wypraw rowerowych "Rozkręć wiarę".
Urszula Rogólska /Foto Gość

W czasie kolejnych wypraw, zwłaszcza panowie wyznaczali sobie kolejne dzienne rekordy do pobicia. Po 200, 260 km w grupie, rekordzistą był ks. Grzegorz z odległością 304 km . Ale młode wilki nie dały za wygraną - w tym roku ponad 600 km , bez noclegów pokonali: Adam Wawrzeczko i Tomasz Kruczek, których startem były rodzinne Łazy koło Jasienicy i Patryk Rus, który wyruszył z domu w Gilowicach. Duet dojechał nad Bałtyk w 36h, Patryk - w 42h, więc znów stawiają sobie nowe wyzwania.

Niby sportowa rywalizacja przemawia do wyobraźni najbardziej, ale w drużynie RW nie ona jest najważniejsza. - Najważniejszy jest Pan Bóg - nasza siła. Dzięki Niemu możemy bezpiecznie jechać, otwierać się na to, co On nam daje. Za bardzo nie martwmy się o to, gdzie będziemy spać, co będziemy jeść. I jeśli nawet trafiają się noclegi na ławce w parku, na boisku, to dziękujemy za nie. Zawsze jesteśmy wdzięczni za wszystkich ludzi, których spotykamy - podkreśla ks. Kierpiec.

Byliśmy jak jezioro

Do ubiegłego roku w każdej wyprawie, od początku do końca, z reguły uczestniczył jeden skład. W zeszłym ekipa zaprosiła każdego, kto ma ochotę pojeździć z nimi po Polsce na dowolnym odcinku. Dzięki temu dołączyły także rodziny z dziećmi.

- To był bardzo dobry pomysł. Na długich wyprawach bywa tak, że pod koniec już nie możemy na siebie patrzeć - śmieje się ks. Grzegorz, - A tu co jakiś czas przybywali nowi uczestnicy, wnosili sobą coś ożywczego. Byliśmy jak jezioro, które ma swój odpływ, ale i dopływ, w którym woda wciąż jest nowa i świeża. Udział rodzin też uspokaja tempo, daje więcej relaksu.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

Wśród uczestników wyprawy w 2020 r. był Paweł Latasz z córeczką Marysią. W tym roku na taki krok zdecydował się Wojciech Wawrzuta ze swoją córeczką, także Marysią.

- Szybko odczuliśmy, że jadąc jako „mała rodzina”, jesteśmy częścią dużej, wyprawowej rodziny - mówi Wojciech. - Każdy się troszczy o innych, zwłaszcza tych, którzy potrzebują wsparcia. Razem śpimy na podłodze, razem jemy na trasie, razem przygotowujemy posiłki.

Reprezenatcja uczestników jubileuszowego święta w żywieckim MCK-u.   Reprezenatcja uczestników jubileuszowego święta w żywieckim MCK-u.
Urszula Rogólska /Foto Gość

- Marysia jechała na rowerze podczepionym do mojego. Nieraz czułem wsparcie innych uczestników - a to ktoś jechał przed mną ułatwiając przebijanie się przez powietrze, a to ktoś popychał mój rower. Zdarzało się nawet, że czułem, że ktoś mi pomaga z tyłu, a kiedy się odwracałem, nie było nikogo. Tak mocna była świadomość, że nie jestem sam - uśmiecha się Paweł.

- Świetni ludzie, z poczuciem humoru - wspomina Wojtek. - Gdyby dwa lata temu ktoś mi powiedział, że dojadę z Żywca przez Giewont na Hel, to bym zaprzeczył. Ale dziś horyzont się poszerza i chciałoby się więcej.

Dziewczynki też mówią, że chciałby pojechać jeszcze z ojcami. Dostały jednak warunek: trenować, by pomóc tacie!

Wielka nobilitacja

Jednym z weteranów wypraw, autorytetem i wielkim wsparciem dla wszystkich jest Marian Butor z Rajczy, który poza pierwszymi wyjazdami, uczestniczył we wszystkich pozostałych.

- W takiej rodzinnej grupie dajemy pole do popisu najmłodszym. Mają swoje miejsce z przodu grupy, pomagamy im, żeby poczuli wiatr we włosach, żeby chcieli z nami jeździć w kolejne lata - opowiada. - Siłą tej grupy jest wiara, wzajemna życzliwość. Tu każdy każdemu daje coś z siebie. A wartością dodaną - możliwość poznawania świata z perspektywy siodełka.

Panowie zgodni przyznają, że wyprawy „Rozkręć wiarę”, bez ich duchowego wymiaru nie byłyby tym, czym są. - Każdy z nas jedzie z intencją swoją, swoich bliskich, bo każdy wyjazd jest po to, żeby ją znieść Panu Bogu. I kiedy pojawia się stromy podjazd, kiedy wydaje się, że nie dam rady, przypominam sobie dla kogo jadę. Poranna Msza na pewno daje siły na cały dzień - mówi Wojtek.

- Rok temu wieźliśmy z Marysią pierwszego dnia Księgę Intencji. Czuliśmy, że to dla nas wielka nobilitacja, ale i zobowiązanie. Nie mogliśmy się poddać, bo trzeba było przecież intencje zawieźć do celu - dodaje Paweł.

- Każdy dzień jadę z myślą o konkretnej osobie - o żonie, córce, siostrze, o bliskich, przyjaciołach. Ofiaruję za nich trud i jednocześnie czuję ich wsparcie dla mnie - zaznacza Marian.

- Wiem, że najbliżsi mi kibicowali. To była moja wyprawa życia - mówi Wojtek. - Ja tam, oni tutaj, a jednak była między nami więź duchowa. Dawali mi siłę, żebym dał radę.

Nie ma sił, żeby udawać

Być może za jakiś czas, już rodzinnie w wyprawach będą brać udział Marcela i Maciej Faberowie, z dziećmi Helenką i urodzonym w lipcu Arturkiem.

Poznali się w czasie wyprawy do Ziemi Świętej i przyznają, że uczucie zaiskrzyło… w Kanie Galilejskiej. - Dzień wcześniej w grupie tak sobie żartowaliśmy o tej Kanie, o ślubach, o małżeństwie, aż tu niespodziewanie przyszło na nas - opowiada Marcela.

- Hasłem wyprawy było: „Rozkręć wiarę z miłością” - i tak nam się udało wykręcić naszą znajomość, która skończyła się małżeństwem - dodaje Maciej i podkreśla, że wyprawa to znakomity sprawdzian siebie i drugiej osoby w bardzo trudnych sytuacjach: - Człowiek dowiaduje się o sobie rzeczy, o których nie miał pojęcia wcześniej. Nie ma sił, żeby udawać. I to jest w tym najcenniejsze.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

Kiedy Rafał Napierała zdecydował się na wyprawę do La Salette przez Alpy miał swój cel: - Chciałem zrobić coś szalonego, na co do tej pory się nie zdobyłem - opowiada. - Dodało mi to ogromnej pewności siebie i stworzyło możliwość poznania prawdziwych przyjaciół na dobre i złe. Pojechać w Alpy na narty, to przecież zupełnie coś innego, niż zajechać tam z Żywca na rowerze. Potem byłem jeszcze na pierwszej wyprawie po Polsce w 2020 r. To jest takie pozytywne uzależnienie. Człowiek jest wolny, jedzie jak chce i codziennie spotyka go coś nowego. To taka odskocznia od codzienności.

Jak dodaje Rafał, ciągła jazda, to ogromny wysiłek fizyczny. - Po stu kilometrach człowiek już inaczej myśli o swoim życiu. Wyprawy uspokajają i dają czas na wiele przemyśleń…

Nie ma rzeczy niemożliwych

Młode pokolenie rowerzystów, zwłaszcza chłopaki, nie byliby sobą, gdyby czasu na wyprawie nie potraktowali jako okazję do męskiej przygody. Do dziś ks. Kierpiec i Marian z uznaniem mówią o harcie ducha Maćka Urbańca w drodze na niemal zimowy Nordkapp latem 2017 r. Tegorocznymi bohaterami zostali Adam Wawrzeczko i Tomasz Kruczek oraz Patryk Rus, którzy bez noclegu dotarli z południa Polski nad Bałtyk, pokonując ponad 600 km za jednym zamachem.

- Ktoś powiedział, że są rzeczy niemożliwe, więc postanowiliśmy to zweryfikować. I teraz uważamy, że… właściwie nie ma rzeczy niemożliwych - śmieją się chłopaki. - Napędza nas w tych wyprawach stawanie sobie nowych celów, nowych wyzwań. Przejechaliśmy naraz ponad 300 km i czuliśmy się w jakiś sposób sportowo spełnieni w tamtej chwili. Ale niedługo potem postawiliśmy sobie nowy cel.

Teraz Adam myśli o udziale w amatorskich zawodach rowerowych albo konkurencjach łączących jazdę na rowerze z bieganiem. Tomek chciałby wziąć udział w eliminacjach Pucharu Polski i pokonać trasę znad Bałtyku w Bieszczady.

Patryk Rus, Adam Wawrzeczko i Tomasz Kruczek - rekordziści odległości i czasówek w ekipie RW.   Patryk Rus, Adam Wawrzeczko i Tomasz Kruczek - rekordziści odległości i czasówek w ekipie RW.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Przyznają, że i dla nich duchowa strona wypraw RW jest ważna. - Nie brakuje kryzysów. A w kryzysach najłatwiej przychodzi westchnienie w górę: "Boże pomóż, bo nie dam rady". Z kolei kiedy nie kręci się czasówek, jest spokojna jazda - jest i czas na modlitwę, na przemyślenia - mówią.

- Przekonaliśmy się też nieraz, że "Zdrowaś Maryjo" pomaga znaleźć nocleg - uśmiecha się Patryk. - Wypróbowaliśmy to na Bałkanach. Nie było nic. Ksiądz mówi, że zmawiamy "Zdrowaś Maryjo" i mamy nocleg. I tak było: krótka modlitwa i ludzie sami wychodzili na drogę, machali nam i zapraszali do siebie.

Z celów sportowych Patryk postawił sobie pobicie własnego czasu nad Bałtyk i… skrócenie rekordu kolegów!

Przecieramy szlaki i zacieramy ślady

Wyprawy nie byłyby tym czym są, gdyby nie załoga logistyczna towarzysząca rowerzystom w samochodzie. W niej niemal od początku jeździ Basia Marek. Raz jechała z cała ekipą na rowerze - w Ziemi Świętej. - Jednak spokorniałam. Moje tempo jest za wolne, by jechać w takiej grupie, ale do dziś wspominam, że to była dla mnie jedna z najpiękniejszych, najbardziej przeżywanych duchowo wypraw - opowiada.

Basia Marek (P) i Danuta Butor, żona wyprawowego weterana Mariana, podczas jubileuszowego świętowania RW w Żywcu.   Basia Marek (P) i Danuta Butor, żona wyprawowego weterana Mariana, podczas jubileuszowego świętowania RW w Żywcu.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Rowerzyści podkreślają, że to właśnie dzięki załogom samochodów, mają wspaniale przygotowane na trasach posiłki i postoje w pięknych, także widokowo, miejscach. Basia z ekipą dbają o to, by podczas jazdy odwiedzili - jeśli to tylko możliwe - miejsca ważne i charakterystyczne dla danego regionu.

- To my przecieramy szlaki i zacieramy ślady - uśmiecha się Basia. - W drodze zawsze mnie wzruszają spotkania i rozmowy z mieszkańcami miejsc, które odwiedzamy. Wjeżdżamy jako obcy dla nich ludzie, a potem stajemy się rodziną…