Urodzeni w drodze

Urszula Rogólska

|

Gość Bielsko-Żywiecki 17/2021

publikacja 29.04.2021 00:00

Staszek Machej z Cieszyna swoich 60. urodzin nie zapomni. 2 maja 2018 r. życzenia składało mu 2 tys. osób, a na Mszy św. w jego intencji przy ołtarzu stało 21 księży. Ale wyjątkowych świętowań w długi majowy weekend od 2013 r. jest dużo więcej.

Monstrancja łagiewnicka na trasie pieszej pielgrzymki do Łagiewnik w 2019 r. Monstrancja łagiewnicka na trasie pieszej pielgrzymki do Łagiewnik w 2019 r.
urszula rogólska /foto gość

Maria i Jan Kotrysowie z Ujsoł mówią, że są seniorami w wieku 60+ i 70+. – Ale od kiedy zaczęliśmy chodzić na pielgrzymki z Hałcnowa do Łagiewnik, zainicjowane przez panią Irenę Paplę i ks. Mikołaja Szczygła – a udało się nam być sześć razy – przekonaliśmy się, że nie mamy tylu lat. Bo na pielgrzymce zawsze jesteś młody! Nikt nie mówi: „proszę pani”, „proszę pana”. Dla każdego jesteś bratem lub siostrą.

Nigdy wcześniej nie byli na pieszej pielgrzymce. – Wybraliśmy się raz, a potem przyciągaliśmy znajomych – 11, 12 osób – też w wieku seniorskim. I odtąd co roku od 30 kwietnia do 3 maja ubywa nam lat! Chodzimy w grupie św. Matki Teresy. Tam w ogóle trudno powiedzieć, kto jest młody, a kto stary, bo wszyscy czujemy się w tym samym wieku – podkreśla pani Maria i dodaje: – Wcześniej nie wyobrażaliśmy sobie, że obcy sobie ludzie mogą być dla siebie aż tak dobrzy. W głowie mi się nie mieściła życzliwość, z jaką przyjmowano nas w domach. To nas bardzo zbudowało. Z utęsknieniem czekaliśmy na kolejne majowe weekendy. Pielgrzymka ożywiła w nas więź z Jezusem Miłosiernym, a ten czas nigdy nie był stracony.

W tym roku po raz drugi pielgrzymka nie wyrusza w drogę z powodu pandemii. – Bardzo nam brakuje ludzi, integracji, a nawet pęcherzy! Łagiewniki zmobilizowały nas do kolejnych postanowień. Na początku 2020 r. zaplanowaliśmy, że chcemy wyruszyć też na piesze pielgrzymki do Kalwarii Zebrzydowskiej i na Jasną Górę. Niestety. Epidemia. Ale nie odpuszczamy. W tym roku pielgrzymujemy duchowo i już czekamy na czas, kiedy znów tam pójdziemy! – dodają.

Kleryccy pionierzy

Ks. Marcin Samek pochodzący z Kęt, dziś wikary w Rzykach, był w gronie „kleryckich pionierów”, którzy jako pierwsi alumni seminarium w Krakowie szli do Łagiewnik. – Byłem na czwartym roku. Mieliśmy wybór: albo majowy weekend w seminarium, albo pielgrzymka. Nie mieliśmy wątpliwości! – śmieje się ks. Marcin. – Mnie powierzono odpowiedzialność za 60 kleryków, którzy zdecydowali się iść. To były dla mnie, przygotowującego się do kapłaństwa, najlepsze rekolekcje. Spotkanie z żywym Kościołem – fakt, elitarnym, bo na pielgrzymkę idą raczej ludzie zaangażowani w życie Kościoła, wierzący. Choć nie jest to regułą, bo czasem główną motywacją jest wędrówka w fajnym towarzystwie – ale to często dobry początek.

Ks. Marcin nigdy wcześniej nie był na pieszej pielgrzymce. – Zobaczyłem, że jest tam czas na wszystko: wyciszenie, Mszę św., koronkę, Różaniec, poważne rozmowy, ale i gitarę, śpiew, tańce, żarty – opowiada. – Tam się też przekonałem, jak wielką odpowiedzialnością jest kapłaństwo. Nie byliśmy jeszcze księżmi, ale mieliśmy już sutanny. Ludzie podchodzili, chcieli rozmawiać na ważne dla nich tematy. Nie był dla nich istotny nasz wiek. To ważny wątek narodzin mojego kapłaństwa. Przekonałem się, że mam realny wpływ na drugiego człowieka przez to, co mu powiem. Była jeszcze jedna ważna dla mnie rzecz. Pielgrzymka była sprawdzianem, na ile jestem akceptowalny, na ile ludzie chcą ze mną rozmawiać. Także z tego powodu, że się jąkam. I tam się przekonałem, że to nie jest dla nikogo przeszkodą. Kiedy szedłem już jako ksiądz, zawsze poruszały mnie spowiedzi – przychodziły osoby, które od dawna się nie spowiadały, osoby z poważnymi problemami… Pielgrzymka była dla nich czasem naprawiania życia.

Ks. Marcin pielgrzymował z przyjaciółmi z Kęt, z ks. Zygmuntem Mizią, który wtedy był tam wikarym, i oczywiście z bratem bliźniakiem Bartkiem. Po święceniach trafił do Radziechów, skąd przyciągnął na pielgrzymkę kolejnych młodych. A potem został wikarym w Rzykach. – Na trasie kręciliśmy z bratem filmiki. Kiedy je obejrzałem, zobaczyłem, że zdążyłem już poznać wielu moich nowych parafian! Bo w grupie św. Faustyny dzięki ks. Tomkowi Sroce, mojemu poprzednikowi w Rzykach, mnóstwo osób chodzi do Łagiewnik.

Rzycki wikary podkreśla też, jak silne więzi rodzą się na pielgrzymkach, i mówi o wzajemnej tęsknocie pielgrzymów i ich gospodarzy. – A poza tym już błogosławiłem pielgrzymkowe śluby, chrzciłem dzieci pielgrzymów, mam przez cały rok stały kontakt z osobami, które poznałem w drodze...

Narodziny księdza

W gronie „kleryckich pionierów” był także ks. Wojciech Grzegorzek z Pietrzykowic, dziś wikary w Rudzicy, który na pierwszych pielgrzymkach dał się poznać jako żywiołowy „latający kleryk do tańca i Różańca”. – Pielgrzymowanie rozpoczynałem z grupą św. Faustyny. Byłem wtedy na trzecim roku. Św. Faustyna, którą tak naprawdę poznałem w seminarium, wywarła na moją formację ogromny wpływ. Wciąż bliskie mi są słowa, które traktuję jak jej osobisty duchowy testament dla mnie: „Dusza moja rozpala się Jego miłością. Wiem tylko, że kocham i jestem kochany. To mi wystarcza”.

Po święceniach ks. Wojtek rozpoczął pracę w Rudzicy. – Pierwszy dzień: dożynki. Rozpakowałem się i zszedłem do jadalni – opowiada. – A tam dwie parafianki i z ust jednej słyszę: „A ja księdza znam”. Okazało się, że wspólnie pielgrzymowaliśmy, a na pielgrzymce jesteśmy dla siebie braćmi i siostrami! Od tego dnia zacząłem czuć się w Rudzicy jak u siebie – wspomina. – Nadal jestem taki jak wtedy, ale też staram się, by rozważania, homilie, które przygotowuję jako ksiądz, miały w centrum Jezusa Miłosiernego. Od 4 lat przygotowuję dzieci do pierwszej spowiedzi i zawsze ukazuję im obraz Chrystusa, który patrzy w oczy naszej duszy, ilekroć klękamy przed kratkami konfesjonału. Hasło, które obrałem sobie na kapłańskie życie: „Jezus siłą mą”, towarzyszyło mi już przed pierwszą pielgrzymką. Bez wątpienia pątniczy trud odcisnął na moim życiu ogromne znamię. Ważne dla mnie jest, aby być w drodze z ludźmi. Proszę Boże Miłosierdzie, by sprawowane przeze mnie sakramenty były moją modlitwą i by w ten sposób Bóg zbliżał się do każdego człowieka, którego postawi na mojej drodze.

Drugie narodziny

W armii pielgrzymów z Rzyk była i Basia Żydek. Wcześniej od niej na szlak wyruszali jej synowie – ministranci. Ona na pielgrzymkę wybrała się, żeby świętować swoje… drugie narodziny. – Urodziłam się 11 sierpnia, a drugie urodziny obchodzę 10 października. Miałam wtedy wypadek samochodowy – opowiada. – Byłam w bardzo ciężkim stanie. Obiecałam Panu Bogu, że jeśli Jego wolą będzie, żebym żyła i chodziła na własnych nogach, pójdę na pierwszą pielgrzymkę, jaka się przydarzy. I poszłam do Łagiewnik. Znajomi śmiali się, że byłam wtedy jak ping-pong. Biegłam bez żadnego trudu, bez żadnego pęcherza! Dziękowałam Jezusowi za drugie życie. Na kolejnej pielgrzymce już poczułam trud. W Kętach jedna pani szepnęła mi na ucho swoją intencję. Niedługo potem przydarzyła mi się bolesna kontuzja, ale świadomość, że obiecałam zanieść intencję tej pani do Jezusa Miłosiernego, oraz pomoc innych pozwoliły mi pokonać ból. Dziś wiem, że żaden urlop, żadne wczasy nie pozwalają tak wypocząć, nabrać sił fizycznych i duchowych jak ta pielgrzymka.

Basia podkreśla, że wypadek i Łagiewniki całkowicie zmieniły jej spojrzenie na życie. – Każdego dnia mam dane 1440 minut. Żadna nie wróci. Staram się tak żyć, żeby każdą wykorzystać jak najlepiej. Mam codziennie czas na Pismo Święte, na słuchanie „Dzienniczka” św. Faustyny, często wracam do pielgrzymkowych konferencji – mówi. – Czas pielgrzymowania jest tak niezwykły, że nieraz sobie marzę: do tej pory szło siedem grup. Każda ma swojego patrona. A przecież mamy tylu świętych, że mogłoby być tyle grup, że jedne dochodziłyby już do Krakowa, a inne dopiero ruszały z Hałcnowa – śmieje się pątniczka. Opowiadając o swoich drugich narodzinach, dodaje jeszcze jeden wątek urodzinowy. – Taka sytuacja: wchodzimy do Kęt. Podbiega do mnie pan i daje mi ogromne naręcze tulipanów. Nie umiem go nawet objąć. Rozdaję wszystkim w grupie, a i tak zostaje mi wielki bukiet. W Witkowicach trafiamy na nocleg do państwa, których córka akurat tego dnia ma urodziny. Mam gotowy prezent!

Sześćdziesiątka

Niejeden pielgrzym w drodze świętował urodziny. A szczególnie hucznie Stanisław Machej z Cieszyna. Za zachętą żony Kazi pierwszy raz poszedł do Łagiewnik w 2017 r. – Do Częstochowy chodziłem od lat, ale tej pielgrzymki nie znałem. A po niej byłem już pewien – za rok idę znowu i tu chcę świętować 60. urodziny! 2 maja 2018 roku 21 księży stało przy ołtarzu w czasie Mszy św. w mojej intencji; modliło się za mnie 2 tys. osób! Kazia pobiegła do sklepu, nakupiła cukierków, z którymi przez cały dzień odwiedzałem wszystkie grupy. Takiej życzliwości jak w tym dniu nie doświadczyłem chyba nigdy. W kolejnym roku, znów w Łagiewnikach, świętowałem 20 lat pielgrzymowania na Jasną Górę, 10 lat autokarowych pielgrzymek do Medjugorja i 40. rocznicę pożycia małżeńskiego. W 2020 wydawało się, że będzie posucha, ale udało mi się pójść na Jasną Górę z pielgrzymką żywiecką – opowiada Staszek. – W tym roku nie wiem, jak będzie, ale czuję tę tęsknotę. Codziennie modlimy się z Kazią za pielgrzymkowych dobrodziejów, za księży, za braci i siostry z naszych grup. Jak ryba potrzebuje wody, tak ja potrzebuję pielgrzymki: radości spotkania, wyciszenia, wspólnego Różańca, koronki, podejmowanego postu. Bardzo wierzę, że uda się nam do tego wrócić…

W tym roku po razy drugi pieszą pielgrzymkę zastępuje e-wędrowanie pod hasłem: „Jezu, ufam Tobie”. Jak mówi ks. Tomasz Sroka, główny przewodnik, będzie ono też mottem pierwszej pieszej wędrówki, którą uda się rozpocząć po pandemii. Szczegółowy plan na: bielsko.gosc.pl.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.