Czterdziestka oazowiczów u św. Józefa na Złotych Łanach

Urszula Rogólska

publikacja 18.10.2020 23:55

- To były czasy komunizmu. Młodzież nie bardzo wiedziała, co wybrać. Co innego mówiło się w szkole, co innego w domu. Tutaj, na osiedlu nie było dobrej alternatywy na spędzanie wolnego czasu. Młodzież znajdowała ją tu, w oazie - mówił dziś ks. Józef Walusiak, założyciel wspólnoty Ruchu Światło-Życie w złotołańskiej parafii.

Oazowicze złotołańscy z połowy lat 90. XX wieku. Oazowicze złotołańscy z połowy lat 90. XX wieku.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Marek Janik doskonale pamięta, czemu te prawie 40 lat temu poszedł na spotkanie oazowe. Bo on musiał wracać do domu o 20.00, a jego siostra Renia - która już na oazę chodziła - mogła wracać nawet po 22.00!

Ela chodziła do szóstej czy siódmej klasy podstawówki, gdzie religii uczył ją ks. Józef Walusiak. Na lekcji powiedział o rodzącej się w parafii wspólnocie oazowej. Nikt za bardzo nie wiedział, co to takiego. Mama Eli miała wątpliwości. A kiedy dowiedziała się, co robią na spotkaniach, a jeszcze z ambony ks. Józef powiedział o Ruchu Światło-Życie, powiedziała tylko entuzjastycznie: "Dziecko, idź tam!".

Basia Ponikiewska czuła, że w szkole odstaje ze swoim światopoglądem. Czuła się jak obcy z innego świata. A we wspólnocie spotkała wielu ludzi takich jak ona. Nie musiała stać z boku. Czuła tu jedność i jednomyślność - naturalne związanie z kimś, z kim się doskonale rozumie.

Marek, Ela i Basia byli wśród oazowiczów, którzy świętowali dziś 40-lecie wspólnoty Ruchu Światło-Życie w parafii św. Józefa na Złotych Łanach. Parafia wówczas była jeszcze powstającym ośrodkiem duszpasterskim bez kościoła, kaplicy i salek. Oni byli jednymi z pierwszych, którzy skorzystali z zaproszenia ks. Józefa i rozpoczęli tu oazową historię.

40 lat później Marek zainspirował oazowych parafian i duszpasterzy do świętowania jubileuszu. W oazowej kronice odnalazł datę 1 września 1980 r. - to właśnie wtedy odbyło się pierwsze spotkanie formacyjne.

W grudniu ub.r. zawiązała się grupa, która miała przygotować tegoroczne świętowanie we wrześniu. Niestety, ze względu na czas epidemii, nie było tak, jak marzyli organizatorzy, ale na jubileuszowych obchodach nie zabrakło tego, co najważniejsze. Oazowicze spotkali się na Mszy św., której przewodniczył jej ks. Józef Walusiak - założyciel wspólnoty, późniejszy współinicjator Katolickiego Ośrodka Wychowania i Terapii Młodzieży "Nadzieja" i długoletni główny przewodnik Pieszej Pielgrzymki Bielsko-Żywieckiej na Jasną Górę, a dziś proboszcz w Janowicach. Przy ołtarzu wraz z nim modlili się ks. proboszcz Stanisław Wójcik i księża moderatorzy - poprzedni: ks. Mirosław Kareta, ks. Marcin Kulig i obecny - ks. Marcin Hałas.

Od lewej księża: Mirosław Kareta, Marcin Hałas, Józef Walusiak, Stanisław Wójcik i Marcin Kulig podczas jubileuszowej Mszy św. na Złotych Łanach.   Od lewej księża: Mirosław Kareta, Marcin Hałas, Józef Walusiak, Stanisław Wójcik i Marcin Kulig podczas jubileuszowej Mszy św. na Złotych Łanach.
Urszula Rogólska /Foto Gość

- Na tobie, księże Józefie, spełniają się słowa św. Pawła, że nie jest istotne to, kto podlewa, ale najważniejszy jest ten, kto sieje, kto rzuca ziarno, kto kładzie fundament. Jesteś dzisiaj z nami jako ten, który założył ten fundament pod oazę - witał ks. Walusiaka ks. Stanisław Wójcik, równie serdecznie witając duszpasterzy i wszystkich, którzy przybyli na rocznicową Mszę św.

- Oaza kojarzy się z młodością, z młodością ducha także, z tym wielkim pragnieniem zjednoczenia, z pracą zespołową, z modlitwą, czuwaniem, pięknym śpiewem i modelowaniem swojego życia w świetle Ewangelii, w świetle Jezusa Chrystusa. Dzisiaj za to modelowanie Bogu dziękujemy - mówił proboszcz, zapraszając jednocześnie do dziękczynienia za duszpasterzy, którzy byli u początków oazy w parafii: śp. ks. prałata Józefa Szczyptę, śp. ks. Leopolda Sokołowskiego, ks. Józefa Pilcha i wszystkich kolejnych moderatorów, a także żyjących i zmarłych oazowiczów. Podczas powitania wspomniał również panią Malwinę - oazowiczkę złotołańską, która obecnie mieszka w Szwajcarii. Kilka tygodni temu przybyła z nadzieją, że trafi na wrześniowe świętowanie. Na to przełożone na dzisiaj już nie mogła przyjechać.

Pierwsi oazowicze na Złotych Łanach z ks. Józefem Walusiakiem.   Pierwsi oazowicze na Złotych Łanach z ks. Józefem Walusiakiem.
Urszula Rogólska /Foto Gość

W kazaniu ks. Józef Walusiak, odwołując się do słów Ewangelii - o rozmowie Jezusa z faryzeuszami, którzy pytali, czy należy płacić podatki, a Jezus poprosił, by pokazali Mu monetę - mówił, iż mamy zobowiązania społeczne, ale mamy też zobowiązania wobec Boga. - Są to nasze relacje z Nim, nasza miłość do Boga, nasza modlitwa, nasze życie sakramentami świętymi - a tam, gdzie jest miłość do Boga, tam jest miłość do człowieka - zauważył ks. Walusiak. - Możemy powiedzieć, że Ruch Światło-Życie, od początku zawsze łączył w sobie te dwa elementy: sprawę pomocy ludziom, miłości do bliźniego, zaangażowanie w parafiach z jednoczesnym własnym uświęcaniem siebie. I tak jest do dnia dzisiejszego...

Ksiądz Józef wspomniał, że nie krył zaskoczenia, kiedy odebrał telefon ks. Marcina Hałasa i usłyszał jego zaproszenie do przewodniczenia jubileuszowej Eucharystii. - Byłem zaskoczony, że pamiętacie o tej dacie. To prawie pół wieku! - zauważył.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

Ksiądz Walusiak opowiedział o swoim pierwszym zetknięciu się z oazą. Były lata 60. Mieszkał w podoświęcimskiej Polance, a jego ówczesny proboszcz wysłał go na "jakieś rekolekcje do Krościenka". Jednym z prowadzących był ks. Franciszek Blachnicki - założyciel Ruchu Światło-Życie, dziś sługa Boży. Ksiądz Walusiak wspominał warunki, w jakich przez 15 dni mieszkali oazowicze - przemoknięte sienniki, brak podstawowych dogodności. Mówił o jednej nocnej pobudce, kiedy wbiegł ks. Blachnicki z poleceniem, żeby wszyscy uciekali, bo niebawem na miejscu będzie milicja. - Chcieli nas zastraszyć. Oni, komuniści, wiedzieli, że Ruch Światło-Życie będzie mógł w przyszłości zagrażać całemu systemowi komunistycznemu. Młodzież, która miała być ateistyczna, chodzi do kościoła, wierzy w Boga. Komuniści nie chcieli się na to zgodzić - wspominał.

Opowiadając o swoich święceniach (jest z ostatniego rocznika wyświęconego przez kard. Karola Wojtyłę, wielkiego sprzymierzeńca ks. Blachnickiego i Ruchu Światło-Życie), mówił, że po dwóch latach w swojej pierwszej placówki kapłańskiej w Żywcu-Zabłociu trafił na Złote Łany.

Podobnie jak inni księża, Szczypta i Pilch, zamieszkał w osiedlowym bloku. Ksiądz Sokołowski, emeryt, zajmował się przede wszystkim sprawami kancelaryjnymi. Mieszkał w swoim rodzinnym domu, w którym odbywały się lekcje religii, podobnie jak w drugim domu życzliwych ludzi - państwa Glondysów. Stąd księża dojeżdżali lub dochodzili z posługą do kaplicy Córek Bożej Miłości w Białej.

- Tu były szczere pola - poza nimi, nic. Ale była niesamowita głębia, charyzmat wiary u tutejszych ludzi i kapłanów - podkreślał dziś ks. Walusiak. - Było też bardzo dużo dorastającej młodzieży starszej. Dowiadywaliśmy się raz po raz, że na Leszczynach, że w Bielsku, że w sąsiednich miejscowościach powstają oazy, a u nas nie ma nic. I wtedy zrodziła się myśl, żebyśmy założyli wspólnotę Ruchu Światło-Zycie, wspólnotę oazową.

Ks. Józef Walusiak, założyciel wspólnoty oazowej na Złotych Łanach.   Ks. Józef Walusiak, założyciel wspólnoty oazowej na Złotych Łanach.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Ksiądz Walusiak opowiadał, że najpierw przyszło kilku, kilkunastu młodych, potem było ich już coraz więcej. Wspominał oazową Mszę św. o 9.00 w kaplicy sióstr i s. Cecylię, organistkę, która nieprzychylnym okiem patrzyła na gitary na Mszy (aż w końcu uległa) i tłumy parafian, których dziewiątkowa Eucharystia przyciągała.

Kolejnymi miejscami regularnych, formacyjnych spotkań oazowych stały się mała kapliczka, a później kaplica. Oazowicze jeździli na wakacyjne rekolekcje do ośrodków w archidiecezji krakowskiej, bardzo aktywnie brali udział w pieszych pielgrzymkach na Jasną Górę, a raz całą wspólnotą pojechali autokarem do Rzymu odwiedzić papieża Jana Pawła II.

- I tak możemy dzisiaj wspominać tamte lata i dziękować Bogu, że trwacie. Bo nieraz bywało tak, że gdy odchodził z parafii ksiądz moderator, to grupa upadała. A dobra wspólnota gromadzi się wokół Chrystusa i wokół Jego światła. Kapłan jest tylko animatorem - zauważył duszpasterz. - Mimo warunków lokalowych, jakie były, mimo że nie było kościoła, mimo że było nas dwóch wikarych, popatrzcie, jaką Bóg dał nam siłę. Bo nasza siła to siła naszej wiary. Dzisiaj wiele parafii ma wspaniałe obiekty, kościoły, salki, ale stoją puste. Nie ma ducha. Tymczasem tutaj zawsze tak było, że ta piękna świątynia była i - mam nadzieję - będzie użytkowana przez was, wasze dzieci, może wnuki...

Na koniec Mszy św. ks. Walusiak zaprosił jeszcze oazowiczów do refleksji na temat fenomenu oazy w latach 80.

To były czasy komunizmu. Młodzież nie bardzo wiedziała, co wybrać. Co innego mówiło się w szkole, co innego w domu. Tutaj, na osiedlu, nie było dobrej alternatywy na spędzanie wolnego czasu. Młodzież znajdowała ją tu, w oazie - mówił. - Oaza była też formą wypoczynku fizycznego - przez wyjazdy, pielgrzymki, spotkania... Nie było telefonów. Zwoływaliśmy się przez ogłoszenia w niedziele. Rodzice najpierw pytali, co to jest ta oaza. A potem już bez obaw wysyłali dzieci na spotkania. Czuło się powszechnie bezpieczeństwo, że oaza to miejsce, gdzie się ludzie uczą dobrego. Wracaliśmy, kiedy było już ciemno, o 22.00, ale nikt nas się nie bał...

Ciąg dalszy na następnej stronie.

Po Mszy św., na zaproszenie ks. Wójcika, wszyscy zostali jeszcze w obszernym kościele, wymieniając wzajemnie wspomnienia i... kontakty.

- Gdyby nie pandemia, ten kościół pewnie byłby pełen ludzi, którzy przez te lata brali udział w formacji w Ruchu - podkreśla Marek Janik. - Mamy nadzieję, że to, czego zabrakło - spotkania i wspomnień przy kawie - uda się zrealizować tak szybko, jak będzie to możliwe.

Marek mówi, że on był w drugiej grupie, która dołączyła do oazowiczów ks. Walusiaka. - Oaza okazała się dla mnie ratunkiem. Była alternatywą dla mojego ówczesnego życia. Wyrwała mnie ze środowiska, w którym byłem. Gdybym w nim pozostał, dużo bym w życiu nie osiągnął. Kiedy miałem wybór: kumple albo wspólnota, wybrałem wspólnotę i dziękuję Bogu za tę decyzję. Dlatego oazę nazywam moim ratunkiem. Do wspólnoty trafiłem poprzez moją siostrę Renię. Zazdrościłem jej, bo ona mogła późno wracać do domu, około 22.00, a ja musiałem być o 20.00. Taka była moja motywacja. Niezbyt religijna. Chciałem tam też chodzić, bo coś się działo, bo na oazie były fajne dziewczyny - śmieje się Marek i dodaje, że żonę też poznał na oazie, ale w czasie wakacyjnych rekolekcji. - Pan Bóg mnie jednak odnalazł. Oaza niezaprzeczalnie była dla nie ratunkiem.

Diakonia muzyczna obecnej wspólnoty oazowej na Złotych Łanach.   Diakonia muzyczna obecnej wspólnoty oazowej na Złotych Łanach.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Wśród pierwszych oazowiczów byli m.in. dzisiejsi małżonkowie: Renata i Darek Wołąkiewiczowie, Dorota Wolna i Ela, chcąca zachować anonimowość.

- Byłam w scholi i z niej trafiłam do oazy. Przyciągnęła mnie postawa księdza - jego otwartość, gra na gitarze - tym nas pociągał. Było w tym tyle spontaniczności, żywiołowości - opowiada Dorota.

- Ja oazie zawdzięczam pasję pielgrzymowania pieszego - dodaje Ela. - Dzięki oazie odkryłam też powołanie zakonne i misyjne. Niestety stan zdrowia nie pozwolił mi go zrealizować. Ale dziś pracuję w szpitalu onkologicznym i to jest mój kontynent misyjny. Tam uczę się codziennie odważnie dawać świadectwo. To wyniosłam z oazy.

Pionierzy złotołańskiej oazy przypominają sobie, że ich pierwsza piesza pielgrzymka na Jasną Górę nie prowadziła trasą z Krakowa, ale z Warszawy. - Szliśmy w "piętnastce", ostatniej grupie. Dziewięć dni... Pamiętam, jak się bałam, czy wytrzymam tyle. Ale pomyślałam wtedy: "skoro chcę być pielęgniarką albo położną, to muszę". A za rok byłam w pielgrzymkowej grupie medycznej - uśmiecha się Dorota.

- My oazie zawdzięczamy małżeństwo, podobnie jak wiele innych par - wyznają Renia i Darek.

- Oaza zmieniła wszystko w naszym życiu - tłumaczy Darek. - Nie wiem, jakim byłbym człowiekiem, ale oaza dla mnie to przede wszystkim Eucharystia, Pismo Święte, modlitwa osobista. To mam na całe życie, na relacje w małżeństwie, na wychowanie dzieci. Jak nie ma tej relacji z Panem Jezusem, to myślę, że jest zupełnie inaczej. I ta ogromna wartość wierności... Pamiętam też, że w tym czasie, kiedy zaczynaliśmy, w księdzu Józefie rodziło się też powołanie do pomocy narkomanom. Myśmy dojrzewali, a ksiądz już miał nową misję.

Darek opowiada, że jubileuszowa Msza św. skłoniła go do przemyśleń nad tym, co zawdzięcza ks. Józefowi. - To, co zostało we mnie do dzisiaj, to posłuszeństwo Kościołowi i mała asceza. Gdy się czyta życiorysy świętych i myśli o ludziach, którzy gdzieś tam pobłądzili, to na pierwszy plan wychodzi posłuszeństwo Kościołowi. To jest pewna droga i wspaniała rada dla wszystkich: nie musimy się zastanawiać, gdzie jest prawda. Możemy żyć w pokoju bezpieczeństwie...