"Nie umiałem przestać dziękować" - świadectwa żywieckich pielgrzymów

Urszula Rogólska

publikacja 30.08.2020 12:15

Jak przeżywali tegoroczne pielgrzymowania uczestnicy żywieckiego wędrowania na Jasną Górę? Nastolatki, dojrzali pątnicy, siostry zakonne i księża? Przeczytajcie ich świadectwa, którymi dzielili się z nami na Jasnej Górze w sobotę 29 sierpnia.

Ks. Przemysław Gorzołka (z lewej), kleryk Mikołaj Krzyżowski (z prawej) i pątnicy z Żywca. Ks. Przemysław Gorzołka (z lewej), kleryk Mikołaj Krzyżowski (z prawej) i pątnicy z Żywca.
Urszula Rogólska /Foto Gość

W sobotę 29 sierpnia 409. Piesza Pielgrzymka Żywiecka dotarła do Częstochowy. Była inna niż poprzednie.

O czym słuchali pielgrzymi w kaplicy Cudownego Obrazu przeczytacie w naszej relacji: Piesi pielgrzymi z Żywca nie skończyli swojej wędrówki na Jasną Górę. A poniżej - świadectwa i relacje uczestników tegorocznego wędrowania, którego temat: "Najważniejsze zdrowie... ale wieczne!" odwoływał się do sakramentu namaszczenia chorych - kolejnego, które od kilku lat poruszają żywieccy duszpasterze na pieszych pielgrzymkach.

Ks. Przemysław Gorzołka był jeden z trzech księży - obok ks. Grzegorza Gruszeckiego iks. Tomasza Wali - którzy szli w tym roku z pątnikami. - Jeszcze przed rozpoczęciem pielgrzymki wszyscy się zastanawialiśmy jak to będzie. Mieliśmy informacje, że grupy z Polski nie ruszają na Jasną Górę. Do końca nie było wiadomo czy pójdziemy – mówi ks. Przemysław. - Było kameralnie, ale nikt nie szedł w tej grupie przypadkowo. Każdy kto szedł, wiedział po co idzie. Nie było problemów z dyscypliną. Grupa była bardzo rozmodlona. Spotykaliśmy się z gościnnością, choć zauważaliśmy też dystans i daleko posuniętą ostrożność.

Każdego dnia księża prowadzili konferencje na temat sakramentu namaszczeni chorych, cierpienia - także tego niezawinionego, albo takiego, które może być konsekwencją grzechu - a podczas kazań przedstawiali postać jednego ze świętych, którzy w codzienności nieśli swój krzyż cierpienia z Jezusem.

- Chyba wszyscy w jakiś sposób odczuwaliśmy fizyczne niedomagania w tym roku. Ks. Tomek mówił, że po raz pierwszy odkąd pielgrzymuje bolą go nogi, ks. Grzegorz - również. Ja też miałem jakieś dolegliwości… Doświadczaliśmy w pewnym stopniu tego, o czym mówiliśmy - dodaje ks. Przemek. - Cały czas jednak towarzyszyła nam świadomość, że Pan Bóg jest z nami, że On chciał, żebyśmy w tym roku poszli, że możemy to nasze cierpienie i świata, ofiarować w jakiejś intencji, że ma to wymiar zbawczy

Iza Molenda i Gabrysia Prochownik na Jasnej Górze.   Iza Molenda i Gabrysia Prochownik na Jasnej Górze.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Wśród pieszych pielgrzymów były Iza Molenda i Gabrysia Prochownik z Żywca. Iza pielgrzymuje… od urodzenia, od 16 lat. Gabrysia szła po raz drugi.

- Było inaczej, bo było nas dużo mniej z powodu panującej sytuacji, ale za to było bardzo rodzinnie - opowiada Iza. -  Dzisiejszy dzień z powodu deszczu był ciężki, ale poprzednie - super! Na pewno widać było zasadniczą różnicę: częściej chodziliśmy chodnikami, żeby nie blokować ruchu na ulicach. Oczywiście wszędzie widać było wpływ koronawirusa. W zdecydowanej większości miejsc spotykaliśmy się z ogromną gościnnością.

Jak zaznaczają dziewczyny, większość osób - poza intencjami osobistymi - szła w intencji ustania epidemii. - Modliliśmy się także o nowe powołania kapłańskie i zakonne, o zdrowie dla chorych na Covid-19, za członków zespołu "Mały Haśnik", którzy niedawno ulegli wypadkowi autokarowemu na Pomorzu, a także za wszystkich dotkniętych wypadkami w ostatnim czasie.

- Bardzo przeżyłam adoracje Najświętszego Sakramentu w Leśniowie - dodaje Iza. - Każdy mógł tam przyjąć sakrament namaszczenia chorych.

Siostry Barbara Żydek, Anna Godek i kleryk Mikołaj Krzyżowski.   Siostry Barbara Żydek, Anna Godek i kleryk Mikołaj Krzyżowski.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Po raz pierwszy z żywiecką pielgrzymką, w takiej formie, wędrowały siostry służebniczki dębickie s. Barbara Żydek i s. Anna Godek.

- Pan Bóg szlaki wyznacza. Ja pochodzę z Żywca, więc wiedziałam, że jest taka pielgrzymka - relacjonuje s. Barbara. - W tym roku sytuacja jest szczególna, więc szukałyśmy pielgrzymki, która nie idzie sztafetowo. Nastawiłyśmy się na myszkowską, ale jej nie było. I okazało się, że Pan Jezus nas zaprosił na cztery dni żywieckiej. Szłyśmy z Kluczy.

- Temat pielgrzymki: cierpienie, ofiara, był dla mnie takim ważnym znakiem. Szłam z różnymi trudnymi doświadczeniami - patrząc na krzyż Jezusa - dodaje s. Anna. - Bardzo ceniłam sobie czas codziennego milczenia. Pielgrzymowałam z wieloma pielgrzymkami. Ale ta, przeżywa taki szczególny czas milczenia w czasie swojej drogi. To milczenie było cennym doświadczeniem, gwarancją czasu na indywidualne spotkanie z Panem. Ludzie sobie to bardzo cenili i pytali o to. W tym czasie oddawałam Panu Jezusowi to, czego nie rozumiem, z czym sobie nie radzę i duchowo przytulałam się do krzyża, by umieć przyjąć to, co On mi daje, a czego jeszcze nie rozumiem.

- Ja potrzebowałam czasu na modlitwę do Ducha Świętego i wykorzystywałam ten czas na tę modlitwę - mówi s. Barbara. - Pielgrzymowałam z różnymi grupami i często na pielgrzymce jest tak, że jest wspólna modlitwa, śpiew - czasem przez cały dzień nie było takiej chwili, żeby odetchnąć tym powietrzem, którego każdy z nas potrzebuje indywidualnie. I to był właśnie taki moment, że nie musiałam tego czasu szukać. To było mi dane.

Ola Mołdysz i Dorota Gąsiorek na Jasnej Górze.   Ola Mołdysz i Dorota Gąsiorek na Jasnej Górze.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Dorota Gąsiorek z Żywca pielgrzymowała po raz ósmy, jej koleżanka Ola Mołdysz z Pietrzykowic - po raz drugi.

- Było nas mniej, ale przez to atmosfera była bardziej rodzinna. Nie mówię, że ma być nas mniej zawsze, ale trzeba szukać plusów tej sytuacji - uśmiecha się Dorota. - Temat pielgrzymki i intencje z którymi szłam, stworzył całość. Księża prowadzili super konferencje, przedstawiali nam świętych, którzy są przykładem w przyjmowaniu cierpienia w zjednoczeniu z Jezusem. Dla mnie taką najpiękniejszą z nich jest bł. Chiara "Luce" Badano, która niezawinione cierpienie przyjęła z radością i ufnością. Mocnym doświadczeniem była możliwość przyjęcia sakramentu namaszczenia chorych i adoracja przygotowująca do tego. Przyszła mi taka myśl, że czasem przychodzi jakaś trudność, żeby nami tak pozytywnie wstrząsnąć - jak ojciec dzieckiem - i sprowadzić na właściwą drogę…

- Nie udało mi się być na całej pielgrzymce, ale w Leśniowie udało mi się być. Też bardzo zapadła mi w serce ta adoracja Najświętszego Sakramentu w Leśniowie opowiada Ola. - W tym roku przed pielgrzymką towarzyszyło mi dużo stresu i niepokoju. Do ostatniej chwili nie wiedziałam czy uda mi się wyjść i czy pielgrzymka w ogóle się odbędzie. Ale udało się! Cieszę się, że w drodze mieliśmy dla siebie wzajemnie więcej czasu, a i atmosfera była bardziej przytulna z powodu kameralności..

Stanisław Machej - drugi z prawej - z grupą muzyczną pielgrzymki.   Stanisław Machej - drugi z prawej - z grupą muzyczną pielgrzymki.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Staszek Machej po raz pierwszy szedł z Żywcem, a wcześniej - 20 razy z Cieszynem. - Dziękuję Panu Bogu, księdzu Grzesiowi Gruszeckiemu, który mnie zabrał na tę pielgrzymkę i wszystkim, z którymi mogłem iść - mówi wzruszony. - Było to dla mnie niesamowicie dobre doświadczenie. Dużo czasu w ciszy, w milczeniu… Miałem bardzo dużo intencji i wtedy mogłem je spokojnie przemodlić i oddać Panu Bogu. Mam nawet potwierdzenie od księdza chorego na Covid-19, za którego się modliłem. Kiedy wychodziliśmy, był na OIOMie. Dziś jest pod tlenem, ale już bez zagrożenia życia. Wierzę, że te moje modlitwy są wysłuchane.

Staszek przed pielgrzymką i w jej trakcie, pościł o wodzie. - Ten post pomógł mi w przybliżeniu się do Jezusa. Modlitwa, ofiara, post, jałmużna - to jest coś wspaniałego na tej drodze. Jestem przeszczęśliwy, że nie przerwałem mojego pielgrzymowania. A na finał - nawet nie planowałem, że będę pod samym obrazem Matki Bożej w kaplicy. Nie dość, że mnie wpuszczono, to jeszcze jeden ksiądz podał mi krzesło. Nie umiałem przestać dziękować Jezusowi i Maryi za wszystko, co mi w tym czasie dali…