Więźniowie Auschwitz: Bóg był w nas...

Alina Świeży-Sobel

publikacja 25.01.2020 12:04

Zbliżają się zaplanowane na poniedziałek 27 stycznia obchody 75. rocznicy wyzwolenia byłego niemieckiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. Będą najprawdopodobniej ostatnimi z udziałem liczniejszej grupy byłych więźniów, których żyje już coraz mniej. Będą wspominać i warto się wsłuchać w słowa ostatnich świadków tamtej tragedii. Przypominamy, jak swoje obozowe doświadczenia wspominali byli więźniowie 5 lat temu, kiedy w przeddzień 70. rocznicy wyzwolenia obozu dzielili się tragicznymi doświadczeniami więźniowie-pisarze, którzy cierpienia swoje i innych opisali w książkach i wierszach.

Na spotkaniu z pisarzami sala z trudem pomieściła słuchaczy. Na spotkaniu z pisarzami sala z trudem pomieściła słuchaczy.
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość

Wspólnie o swoich próbach literackiego zmierzenia się z obozową przeszłością opowiedzieli Zofia Posmysz, Halina Birenbaum i Bogdan Bartnikowski. Wstrząsające wspomnienia...

Zofia Posmysz urodziła się w 1923 r. w Krakowie. W 1942 r. została aresztowana przez gestapo i w maju trafiła do Auschwitz. W styczniu 1945 r. znalazła się w Ravensbrück. Po wojnie zamieszkała w Warszawie i już w 1945 r. napisała pierwszy utwór literacki oparty na obozowych doświadczeniach - "Kaci z Belzen". Później powstały kolejne obozowe książki - "Pasażerka" i "Wakacje nad Adriatykiem". Na podstawie "Pasażerki" powstał scenariusz filmu pod tym samym tytułem. Zofia Posmysz otrzymała m.in. tytuł Honorowej Obywatelki Oświęcimia.

Pytana o to, co z doświadczeń obozowych wybija się ponad inne wspomnienia, pani Zofia podkreślała, że wszystko, co pamięta, to były wyłącznie takie sytuacje.

- Najtrudniejsze wspomnienia, jakie pozostały mi po obozie, wiążą się już z pierwszymi chwilami. Kiedy przekraczałam bramę w 1942 r., wychodząc pierwszy raz do pracy, na drutach wisiało zwęglone ludzkie ciało. Nie bardzo wierzyłam własnym oczom - opowiadała Z. Posmysz. - Później koleżanki wytłumaczyły mi, że te więźniarki, które nie wytrzymują warunków, skracają sobie życie. Był to dla mnie ogromny szok...

Zofia Posmysz.   Zofia Posmysz.
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość

Później w nocy rozróżniałam, że ktoś znowu poszedł na druty, bo rozlegał się straszliwy krzyk. Był tak do niczego niepodobny, że od samego tego krzyku można było dostać zawału serca. Później zorientowałam się, że te osoby, które wybierały taką drogę do wolności, szukały miejsca w pobliżu budki strażnika, bo wtedy on strzelał. Pewnie też nie mógł znieść tego krzyku. Doszło do tego, że w nocy czekałam wtedy, żeby wreszcie ten strzał padł, żeby nie było słychać krzyku... To było jedno z najcięższych przeżyć psychicznych. Nie mówię o tym, jaki był głód, jaka była strasznie ciężka praca, bo to są rzeczy ogólnie znane - mówiła.

- Drugim takim przeżyciem był dzień, kiedy z naszego komanda pracującego nad Sołą uciekła jedna z dziewczyn. Stałyśmy na koniec dnia ustawione do wymarszu z powrotem do obozu, gdy okazało się, że jej brakuje. Przeżyłyśmy chwile grozy, wiedząc, że za ucieczkę grozi rozstrzelanie co dziesiątej członkini komanda. Czekałyśmy na los, licząc, która to może być ta dziesiąta, ale nie wiadomo było, od której zaczną liczyć... Dla nas to była wieczność. Dziewczyny zaczęły się modlić. Wtedy po raz pierwszy słyszałam pieśń: "Słuchaj, Jezu, jak Cię błaga lud. Słuchaj, słuchaj, uczyń z nami cud...". I stał się cud. Nie było dziesiątkowania, tylko całe komando zostało skazane na karną kompanię. Tak znalazłyśmy się w Budach, w dawnym budynku szkoły. Jeżeli mówi się, że obóz Birkenau był piekłem, to karna kompania była dnem piekła. Nie dostawało się nawet tych nędznych przydziałów jedzenia, co w obozie. Głód był ogromny i bicie, a funkcyjne wyżywały się na nas na każdym kroku. Wiele ofiar takiego pobicia, martwych lub umierających, niosłyśmy potem do lagru. Byłam świadkiem takiej sytuacji, kiedy stałyśmy ustawione do wymarszu, a na jedną z dziewczyn - nie wiem, dlaczego, może się wysunęła z szeregu albo zachwiała - rzucił się komandoführer, esesman, i zaczął swoją obróbkę, jak to potem nazywałyśmy. Miałam wtedy prawie 19 lat. I wtedy pomyślałam sobie, jak straszną rzeczą jest, że my stoimy - 200 osób - i patrzymy na to, i jesteśmy bezsilne, i żadna nie robi ruchu, żeby przerwać to morderstwo. Tak to było: człowiek wobec pewnych rodzajów zła czy zbrodni bywa bezsilny. I tego można sobie do końca życia nie darować... - opowiadała.

Bogdan Bartnikowski urodził się w 1932 r. w Warszawie. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, miał zaledwie 12 lat, ale zdążył jeszcze być łącznikiem między powstańczymi oddziałami. W połowie sierpnia 1944 r. został deportowany do Auschwitz. W 1945 r. z mamą został przewieziony do obozu w Berlinie, gdzie więźniowie pracowali przy usuwaniu gruzu po bombardowaniach. Po wojnie był lotnikiem i dziennikarzem. Jest pisarzem i poetą. Jedną z najbardziej znanych jego książek jest "Dzieciństwo w pasiakach", poświęcone dzieciom w Auschwitz.

- Starsi więźniowie mówili nam: "Stąd jest jedno wyjście - przez komin", ale my w to nie wierzyliśmy - wspominał B. Bartnikowski. - Pomimo tego, co już przeżyliśmy, w nas tkwiła jakaś wielka chęć życia, nawet w tych najtrudniejszych warunkach. Dla młodego człowieka to jest normalne. W Birkenau zostałem rozdzielony z mamą i znalazłem się w grupie chłopców w męskim obozie. W większości byli, tak jak ja, z powstańczej Warszawy, więc choć było ciężko, staraliśmy się być twardzi: nie było płaczu, nie było roztkliwiania się nad sobą, że nie ma mamy, nie ma taty, choć bardzo potrzebowaliśmy ich. Pamiętam, jak bardzo staraliśmy się dostać do komanda rollwagen - grupy ciągnącej, zamiast koni, wóz przewożący różne rzeczy po obozie. To była szansa, żeby dostać się do obozu kobiecego i skontaktować z mamą. I pamiętam ten żal, że kiedy mi się wreszcie udało, dotarłem tam, to mamy akurat nie było... Siedziałem smutny pod barakiem, a obok mała dziewczynka, okryta kocem, którą wypisano z rewiru, ale musiała czekać na przyjęcie do bloku. Trzęsła się z zimna, nie wpuszczali jej. Zaczęliśmy rozmawiać i opowiedziała, że była już drugi raz chora, bo kiedy wypisali ją za pierwszym razem, starsze dziewczęta zabrały jej koc i znowu się przeziębiła. Miała 8 lat. W tym samym transporcie co ja przyjechała do obozu. Kilkadziesiąt lat później o tej samej sytuacji opowiedziała mi... moja żona. Dopiero wtedy okazało się, że spotkaliśmy się już w obozie...

Bogdan Bartnikowski.   Bogdan Bartnikowski.
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Dzieci, podobnie jak dorośli więźniowie, uczestniczyły w Marszach Śmierci, które odbywały się pod koniec wojny w wielu obozach. I ginęły w drodze. Kiedy nas wyzwalano, byliśmy w większości na granicy śmierci głodowej. Doszedłem do wniosku, że trzeba o tym wszystkim napisać. Historię żony opisałem w opowiadaniu "Mała".

Wydawało mi się, że jeżeli napiszę o tym, jak było w Birkenau, łatwiej mi będzie o tym zapomnieć. Może to z siebie wyrzucę i będę żył jak inni - dniem dzisiejszym, może przyszłością, ale nie przeszłością. To się nie udało... Kiedy Jan Paweł II był tutaj, pytał: "Gdzie był wtedy Bóg?". Ja wtedy pomyślałem, że Bóg był w nas i dzięki Niemu wytrwaliśmy, udało nam się nie spodleć, wyjść z Auschwitz i wyjść na ludzi. Jeden z moich tomików wierszy zatytułowałem "Wypalone w pamięci". Bo my tamte dni i tamte przeżycia mamy wszyscy wypalone w pamięci. My od tego nie uciekniemy. Nie uda się nam. Ten dramat będzie nam towarzyszył do końca naszych dni - mówił.

Halina Birenbaum urodziła się w 1929 r. w Warszawie. Przeżyła tragedię powstania w getcie warszawskim i w maju 1943 r. była deportowana do obozu na Majdanku, skąd po kilku miesiącach przywieziono ją do Auschwitz-Birkenau. Podczas II wojny światowej straciła większość swoich bliskich: ojciec zginął w Treblince, mama - na Majdanku, brat i bratowa - w Auschwitz. Ocaleli tylko ona i jeden z braci. W 1947 r. wyjechała na stałe do Izraela. Pisze w języku polskim i hebrajskim. Obozowym przeżyciom poświęcona jest m.in. jej autobiograficzna powieść "Nadzieja umiera ostatnia". W 2001 r. Polska Rada Chrześcijan i Żydów uhonorowała H. Birenbaum tytułem Człowieka Pojednania.

- Na Umschlagplatz w Warszawie czekaliśmy na transport do obozu - wspominała H. Birenbaum. - Moja mama tłumaczyła mi, że jedziemy do pracy i mam mówić, że mam 17 lat, to będziemy razem. "Dzieci nie potrzebują" - mówiła, nie dodając, że dzieci zabijają. Pociąg jednak nie przyjechał i Niemcy ustawili na środku karabin maszynowy. Wtedy mama popatrzyła mi spokojnie w oczy i powiedziała, że każdy człowiek musi kiedyś umrzeć i my umrzemy razem, i to nie będzie straszne. Moja mama była moją siłą. Wtedy nie zginęłyśmy jednak. Wywieźli nas do obozu na Majdanku i tam, podczas prowadzenia do łaźni, mama zniknęła mi z oczu i już jej więcej nie zobaczyłam. Zostałam bez najważniejszej dla mnie podpory...

Halina Birenbaum.   Halina Birenbaum.
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Co mi dawało siłę do przetrwania, kiedy jako dziecko zostałam w Auschwitz całkiem sama? Wśród więźniarek w przepełnionym baraku, kiedy na dole bito w nogi, żeby nie stać, tylko wejść na prycze, a te, które już były w zatłoczonych pryczach, gryzły palce próbujących się na nie dostać? Każda sytuacja, która człowieka spotykała, była czymś zupełnie niemożliwym, a jednak realnym, jedynie realnym... Człowiek próbuje więc przetrwać w tych warunkach, jakie ma. Byłam głodna, miałam świerzb. Czułam się nikomu niepotrzebna, marna. Miałam tylko bratową Helę, która zastępowała mi mamę. Kochała mnie i walczyła dla mnie o wszystko - o miskę, jedzenie. Kiedy ona zaczęła słabnąć, ja stawałam się coraz silniejsza, żeby walczyć o nią, o jej życie... Tak bardzo chciałam, żeby ona żyła. Każda chwila, każdy dzień w obozie był walką o życie.

Najstraszniejsze były te pociągi i widok ludzi, których wyprowadzają. Szedł tłum w stronę budynku z dużym kominem i oni znikali. Był tylko słup ognia nad tym kominem. I ten straszny swąd palonego mięsa. "Gdzie ja jestem i co tu robię? Jak to możliwe, że to się dzieje, że tu się palą ludzie?". Nie potrafiłam pogodzić się z tym... Kiedy straciłam matkę, wręcz oszalałam. Ale nie płakałam, nie potrafiłam. Nie było ani jednej łzy. To, co się działo, było ponad łzy. Dopiero 20 lat później, kiedy spróbowałam opisać, co przeżywaliśmy w tym strasznym świecie - bo my przecież tam żyliśmy, odczuwaliśmy - dopiero pojawiły się łzy...