Żywiec-Moszczanica też ma swoje pierwsze ikony

Urszula Rogólska

publikacja 09.07.2019 14:02

- W dzisiejszym świecie, świecie obrazu, Pan Bóg szuka sobie ikonografów. I On w ten świat przychodzi z uspokojeniem, wyciszeniem, radością… - mówi Anna Crisanti, która prowadziła kurs pisania ikon w parafii Miłosierdzia Bożego w Żywcu-Moszczanicy.

Anna Crisanti z łodygowickimi seniorkami tworzącymi swoje pierwsze ikony. Anna Crisanti z łodygowickimi seniorkami tworzącymi swoje pierwsze ikony.
Urszula Rogólska /Foto Gość

To już kolejny kurs malowania ikon, którego pomysł zrodził się w diecezji bielsko-żywieckiej w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Pisaliśmy już o kursach w parafii św. Marcina w Jawiszowicach - pierwszej i drugiej edycji, a także w Bielsku-Białej, na który zaprosiła fundacja "Drachma". Tym razem do miejsc, w których powstały pierwsze ikony dołączył Żywiec-Moszczanica.

- To chodziło za mną już od bardzo dawna. Zawsze z zachwytem i taką pozytywną zazdrością patrzyłem na tych, którzy kończyli kursy pisania ikon i mieli własnoręcznie wykonaną ikonę - uśmiecha się ks. Stanisław Cader, inicjator, organizator i uczestnik kursu w parafii Miłosierdzia Bożego w Żywcu-Moszczancy. - Mój kolega, ks. Piotr Konieczny, dziś kustosz sanktuarium w Hałcnowie, zorganizował parę lat temu taki kurs w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kętach-Osiedlu, więc skorzystałem z jego doświadczenia. 

Ks. Cader, kierujący Beskidzkim Instytutem Nauk o Człowieku, poprzez Lokalną Grupę Działania "Żywiecki Raj", pozyskał unijny grant na projekt: "Warsztaty ikonografii formą aktywizacji i integracji międzypokoleniowej". Tym samym na kurs zostały zaproszone przede wszystkim dzieci i osoby w wieku 50+ - z terenu powiatu żywieckiego: głownie z Łodygowic, Lipowej, Pewli i Gilowic.

Zajęcia prowadziła Anna Crisanti z mężem Piotrem Bajorskim. Ikonopisarka z Krakowa, od ponad 10 lat pomaga amatorom odkrywać tajniki ikonografii na kursach organizowanych przy parafii redemptorystów.

Ikonopisarze w moszczanickim kościele po uroczystości pobłogosławienia ikon.   Ikonopisarze w moszczanickim kościele po uroczystości pobłogosławienia ikon.
Ks. Stanisław Cader

- W ramach programu grupa czternastu osób, przez sześć dni lipca spotykała się dziennie, po południu, na sześciogodzinnych zajęciach - kontynuuje ks. Cader. - Poznawaliśmy tajniki tworzenia ikon, symbolikę kolorów, zagadnienia dotyczące używanych materiałów i tworzyliśmy własne ikony Jezusa Pantokratora. A przy tym zauważyłem jak świetną więź nawiązywały ze sobą wszystkie pokolenia.

Każde zajęcia rozpoczynała modlitwa ikonografów. - To nie tylko zwyczajowa formuła. Sam tego doświadczyłem, kiedy pojawiały się różne problemy z malowaniem na przykład twarzy Jezusa. Chyba z dziesięć razy odmówiłem tę modlitwę, zanim pojawiły się pozytywne efekty - mówi duszpasterz. - Uczymy się tworzenia ikon ciekawą techniką. Podkład rozcieńcza się wodą, nakłada kolor, stopniowo rozjaśnia, a efekt widać dopiero kiedy to wszystko wyschnie. Ikona bardzo wciąga i już żałuję, że nie mam tyle czasu, żeby móc tę naukę rozwijać - choć przyznam, już dziś myślę o kolejnym kursie, którego tematem byłaby ikona Matki Bożej Rychwałdzkiej.

Wszystkie pokolenia przy pracy w Żywcu-Moszczanicy.   Wszystkie pokolenia przy pracy w Żywcu-Moszczanicy.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Wśród uczestników kursu byli mama i syn z Pewli Ślemieńskiej: Beata Cebrat z 11-letnim Filipem. – Ja już się przekonałam jak piękne jest życie z ikoną. 1,5 roku temu pojechałam na mój pierwszy kurs do Wadowic, do szkoły Basi i Krzysztofa Cudo. Teraz chciałam poznać inna szkołę malowania - mówi Beata, która namalowała już ikony Pantokratora i św. Charbela. - Ikona to dla mnie takie dwie sfery - jedna to obraz jako dzieło sztuki, druga - świat duchowy, do którego zaprasza. Ja nie maluję obrazka, ale maluję obraz Boga czy świętego, który mam w sercu. To nie jest łatwe - nawet od strony technicznej - kiedy ostatni raz malowało się w szkole podstawowej. Trzeba ćwiczyć, próbować. I przede wszystkim - dużo się modlić. Ikona nie wyjdzie bez modlitwy. W czasie malowania mój syn miał taki moment, że nie umiał sobie z czymś poradzić. Na tablicy mieliśmy wypisany tekst modlitwy ikonografa. Widziałam jak złożył ręce, modlił się, a potem mi powiedział: "Mamo, już się nie boję, że coś zepsuję. Maluję!". Cieszę się, że tak go ta ikona wciągnęła. Już ze mną malował, próbował stworzyć ikonę swojego patrona. Podziwiam jego cierpliwość - na kursie trzeba wysiedzieć od 14.00 do 19.00! Marzy mi się, żebyśmy razem malowali.

- Też bym chciał - uśmiecha się Filip. - I już wiem jaką następną ikonę chciałbym stworzyć. To będzie św. Maksymilian.

- Kiedy namalujesz pierwszą ikonę, to chcesz stworzyć i następną - dodaje Beata. - Pierwszego dnia czujesz stres, a następnego - tak jak na tym kursie - znasz już wszystkich, czujesz jedność, wzajemne wsparcie, pomoc prowadzącej. To taki nieziemski, dobry, bajeczny czas - i dla mnie z Filipem i z tymi wszystkimi ludźmi.

Maria Rapacz, Anna Duniewicz i Maria Zimny z Łodygowic, są uczestniczkami zajęć Uniwersytetu Trzeciego Wieku, gdzie zajęcia prowadzi także ks. Cader. - Zawsze nas ta ikona frapowała. Próbowałyśmy tworzyć ikony metodą decoupage, ale to coś zupełnie innego. Już rok temu ksiądz wspomniał, że chciałby taki kurs zorganizować. Jest kurs, jesteśmy więc i my! Niektóre z nas zrezygnowały z urlopów, wakacji, żeby tutaj być - podkreślają seniorki. - Pierwszego dnia byłyśmy takie niepozbierane, przestawiałyśmy się na to, co ma się tu wydarzyć. Ale nazajutrz już przyszedł spokój. Pani Ania instruowała nas jak malować cieniutkim pędzelkiem pionowo, jak grubym nakładać plamy wody. Cały czas nas chwali i nawet jak coś nam zupełnie nie wyszło i musi za nas poprawić, nie gasi w nas ducha, dlatego tak bardzo nam się tu podoba. Nie tracimy chęci! Na pewno potrzeba cierpliwości, wyciszenia. Nie irytować się, nie denerwować, jak coś nie wychodzi. Pewnie troszkę wyobraźni trzeba, ale przede wszystkimi - chęci!

- Tuż przed kursem syn przywiózł mi z Grecji piękną ikonę Matki Bożej Bolesnej. Śpieszyłam się do Żywca i tylko mu powiedziałam, że bardzo serdecznie dziękuję, jest przepiękna, ale niebawem ja przywiozę swoją! - dodaje Maria Rapacz.

Prowadzący kurs, Anna Crisanti i Piotr Bajorski uśmiechają się, że tworzą taką specyficzną firmę. Anna jest wicedyrektorem, Piotr jest pracownikiem fizycznym, a szefem jest sam Pan Bóg. Na kilka tygodni przed kursem, Piotr przygotowuje wszystkie deski dla kursantów - trzeba je przyciąć, zagruntować według starych tradycyjnych receptur. Potem kursanci pod okiem Ani tworzą wizerunki, a na koniec znowu do akcji wkracza Piotr, który pomaga w ich złoceniu.

Beata Cebrat z 11-letnim synem Filipem razem tworzą ikonę Pantokratora.   Beata Cebrat z 11-letnim synem Filipem razem tworzą ikonę Pantokratora.
Urszula Rogólska /Foto Gość

- Chcemy przez te spotkania prowadzić ludzi do Boga. Naszym zadaniem jest dawać im radość - mówi Piotr. - Nie traktujemy kursów jako pracy. To jest zajęcie, które daje nam dużo radości. Oboje poznaliśmy się w trudnych okolicznościach - mąż Ani zmarł, moja żona zginęła w wypadku. Związała nas wspólnota Communione e Liberatzione. Ślub braliśmy w Szczyrku - więc tereny tej diecezji są nam szczególnie bliskie.

Anna skończyła szkołę ikonografii we Włoszech ponad 30 lat temu. Po śmierci męża, prowadzenie kursów zaproponowało jej Muzeum Narodowe w Krakowie. A że ich uczestnicy chcieli się spotykać dalej, zawiązali nieformalną wspólnotę u krakowskich redemptorystów.

- Ludzie się bardzo zmieniają po takich kursach - zauważa Piotr. - Jak ktoś złapie bakcyla, już idzie dalej.

- Kiedy człowiek zaczyna pisać swoją pierwszą ikonę, odkrywa inny świat, piękno treści teologicznych, potem przychodzi radość z tego, co się stworzyło, a dalej - jeszcze większa radość, którą mamy w przykazaniach ikonografia - radość z obdarowywania ikonami innych - dodaje Anna.

Jak tłumaczą małżonkowie, technika której uczą, jest typowa dla Bizancjum. Do pracy wykorzystują naturalne barwniki. Do gruntowania desek - kredę, żelatynę i wodę. Do zabezpieczania ikon - szelak, odmianę żywicy naturalnej, pozyskiwanej z wydzieliny owadów żyjących na drzewach szelakowych. Do tworzenia kolorowych wizerunków - naturalne ziemie, minerały, sproszkowane skały, substancje powstałe dzięki owadom, a także jajko, ocet lub wino. A najlepsze pędzle, to te z sierści wiewiórki.

- Cały czas się uczę. Staram się nie odchodzić od kanonu ikony, który jest ustalony. Chcę być wierną temu, co wypracowano na początku, co pielęgnowano przez wieki. Ale to nie jest tak, że się pozyskuje pewną wiedzę i umiejętności raz na zawsze. Do pewnych rzeczy dopiero teraz dochodzę - mówi Anna Crisanti, podkreślając że ikona jest propozycją dla każdego. Każdy jednak musi się skoncentrować, skupić. Nie zawsze jest to łatwe, kiedy wchodzi się z codziennego zabiegania. - A dla mnie przyjemnością jest pokazać, wytłumaczyć pomóc. Potrzebne jest otwarte serce, Nabyte wcześniej umiejętności plastyczne mogą wręcz przeszkadzać. Potrzeba wielkiej pokory, o czym nieraz przekonali się artyści po ASP, którzy malują swoje pierwsze ikony. Tu trzeba iść cierpliwie krok, po kroku. Efektu nie widać od razu. Trudności miewają też dzieci, bo ikona wymaga pewnej dojrzałości, cierpliwości w oczekiwaniu na właściwy efekt. To bywa trudne, ale wiem też, że w rezultacie przynosi uspokojenie, ukojenie.

Małżonkowie zauważają, że pisanie ikon nie jest kopiowaniem. - Przez ikonę pokazujemy swoją wiarę. Piszemy całkiem swoją ikonę, która będzie miała tę samą wartość, co ikona oryginalna. Widzimy to nawet kiedy popatrzmy na ikony tutaj powstające - one nie są identyczne, każda jest inna. Ważne jest, żeby zachowując kanony, symbolikę kolorów, oddać w niej siebie...

Moszczanicki kurs zakończył obrzęd pobłogosławienia i poświęcenia ikon.