Mandyliony z Jawiszowic już gotowe!

Urszula Rogólska

publikacja 18.06.2019 10:22

- Nawet ktoś, kto nie miał w życiu pędzla przez 60 lat, może namalować ikonę. Cud, prawdziwy cud! - mówi Marek Kwaśny, uczestnik drugiej edycji kursu ikonopisarskiego, prowadzonego przez Danutę Jęczmyk OV w jawiszowickiej parafii św Marcina.

Jawiszowiccy ikonopisarze z ks. Henrykiem Zątkiem, proboszczem parafii św. Marcina. Jawiszowiccy ikonopisarze z ks. Henrykiem Zątkiem, proboszczem parafii św. Marcina.
Uczestnicy kursu pisnia ikon

Uroczystość poświęcenia i poblogosławienia  ikon Oblicza Jezusa - Mandylionu, przez ks. proboszcza Henryka Zątka w jawiszowickim kościele św. Marcina, zakończyła drugą edycję kursu ikonpisarskiego prowadzonego w tej parafii przez Danutę Jęczmyk OV - historyka sztuki i plastyka.

Po odmówieniu specjalnej modlitwy każdy z uczestników zajęć podchodził ze swoją ikoną, przyjmował błogosławieństwo nią, czcząc Jezusa w Jego wizerunku pocałunkiem.

Kurs rozpoczął się w marcu. Jego uczestnicy spotykali się w sumie przez 40 godzin - podczas sobotnio-niedzielnych zajęć raz w miesiącu. Większość z nich to amatorzy. Część wcześniej nigdy w życiu nie próbowała w żaden sposób swoich sił z pracą artystyczną.

- Czas kursu był dla mnie niesamowitym przeżyciem - opowiada Magda.­ - Był to czas wzrostu duchowego, ale też sporej walki wewnętrznej - głównie z moimi słabościami. Pan Bóg pokazał mi, z czym sobie nie radzę, a co jest moją mocną stroną. Odkryłam swój potencjał - a ta informacja okazuje się niezwykle przydatna podczas obecnego czasu rozeznawania drogi życiowej. Pod kątem artystycznym wiele zawdzięczam Danusi, która dzieliła się z nami swoim niezwykłym talentem malarskim i ogromną wiedzą z historii sztuki. Zakochałam się w ikonach - w sercu już dojrzewam do napisania kolejnej. Chcę podziękować Najwspanialszemu Artyście Świata za to, że zaprosił mnie na ten kurs, a Duchowi Świętemu za odwagę w podjęciu tego wyzwania!

- Warsztaty pisania ikon pojawiły się na mojej drodze podczas odmawiania Nowenny do Matki Bożej Pompejańskiej - opowiada Jola. - W modlitwie prosiłam Maryję o wskazanie drogi, jaką powinnam podążać... Po kilku dniach "przypadkowo" trafiłam na ogłoszenie o warsztatach. Ponoć zajęłam jedno z ostatnich wolnych miejsc - wiedziałam, że to miejsce dla mnie. Matka Boża chciała, żebym tam była. Same warsztaty, jak się szybko okazało, wymagały olbrzymich pokładów pokory, każde przyłożenie pędzla wymagało wielkiego skupienia. To wszystko było trudne, ale wystarczyło zamknąć oczy, zwrócić swoje myśli w stronę Boga i za każdym razem było łatwiej.

Jola dodaje: - Pamiętam zajęcia, na których kończyliśmy malować twarz Jezusa... Odłożyłam swoją ikonę i poszłam wymyć pędzle. Po powrocie do stolika nie byłam pewna, która ikona jest moja... To właśnie wtedy poczułam, że moja osoba jest tylko narzędziem w ręku Boga i że to sam Bóg poprzez Ducha Świętego kierował moją ręką. Pisanie ikony okazało się dla mnie nowym sposobem modlitwy. Po każdych zajęciach przez kilka dni utrzymywał się we mnie spokój. Wiele osób z mojego otoczenia śledziło moje pierwsze kroki w pracy z ikoną, wspierali mnie. To było cudowne, kiedy pytali, jak mi idzie, czego nowego się dowiedziałam. Wspaniale było rozmawiać z nimi o duchowości, jaka towarzyszy pisaniu ikony. Wiem, że kilka osób czeka, aby zobaczyć finalny efekt mojej pracy, mam nadzieję, że chociaż jedna z nich zainteresuje się tą tematyką. 

- Nigdy nie przypuszczałem, że ja mogę cokolwiek namalować. Nigdy w życiu nic nie namalowałem. To dziedzina dla mnie zupełnie nieznana. Pędzel w mojej ręce to ciało obce… - opowiada Marek Kwaśny. - A jednak jakimś cudem, zrządzeniem Bożej Opatrzności, z własnej woli trafiłem na terra incognita - ziemię dla mnie całkiem obcą - kurs pisania ikon. Okazało się, że będziemy malować Mandylion - obraz uczyniony nie ręką ludzką ręką - i od razu ulga. To znaczy, że jeśli nie ręką ludzką namalowany, to ja też mam szansę i ja także mogę liczyć na pomoc. Dzięki wsparciu "z góry" oraz talentowi i życzliwości prowadzącej kurs pani Danusi, udało się osiągnąć efekt finalny – mam Mandylion namalowany przez "siebie".

Marek zaznacza, że ikonę malował w intencji swojego wnuka Kacperka, który w trakcie malowania szczęśliwie przyszedł na ten świat. - Tak sobie myślę, że różne bariery, na które w życiu trafiamy, przy Bożej pomocy zawsze jesteśmy w stanie przełamać - dodaje. - Nie ma dla nas terra incognita, której nie można by odnaleźć. Nawet ktoś, kto nie miał w życiu pędzla przez 60 lat, może namalować ikonę. Cud, prawdziwy cud, którego finał miał miejsce w Zesłanie Ducha Świętego!