Idą do swojej celi z Porąbki przez Kalwarię Zebrzydowską

Urszula Rogólska

publikacja 14.06.2019 23:07

- Kalwaria to dla mnie taki dom, parasol ochronny, gdzie mieszka Mama, do której zawsze się wraca, żeby odpocząć - mówi Maria Waluś z Międzybrodzia Bialskiego, jedna z około 70 pielgrzymów, którzy dziś wyruszyli pieszo w 37. Pieszej Pielgrzymce z Porąbki do Kalwarii Zebrzydowskiej.

Wśród pielgrzymów idących z Porąbki do Kalwarii Zebrzydowskiej nie brakuje rodzin. Wśród pielgrzymów idących z Porąbki do Kalwarii Zebrzydowskiej nie brakuje rodzin.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Piątek przed zakończeniem roku szkolnego, to już od 37. lat czas na rozpoczęcie wędrówki - niegdyś dekanatu kęckiego, a dziś głównie międzybrodzkiego - z parafii Narodzenia NMP w Porąbce, do Matki Bożej w Kalwarii Zebrzydowskiej. W tym roku bierze w niej udział około 70 pielgrzymów. Towarzyszy im czterech księży, a jako zmotoryzowany pilot i główny przewodnik - ks. Jan Franc, wikary w Porąbce. Natomiast pieszo w drogę ruszyli także proboszczowie: ks. Zdzisław Grochal z Porąbki i ks. Marek Wróbel z Międzybrodzia Bialskiego oraz ks. Jakub Krupa, wikary z Kobiernic.

Z Porąbki wszyscy razem poszli w stronę Targanic, Bolęciny i Rzyk, gdzie czekały na nich noclegi u gospodarzy, a jutro pójdą w dalej, w stronę Kalwarii, gdzie będą uczestniczyć we Mszy św. o 18.00.

- Hasłem pielgrzymki są słowa: "Otrzymacie Jego moc", oczywiście nawiązujące do hasła roku duszpasterskiego, ale i czasu, który przeżywamy: oktawy uroczystości Zesłania Ducha Świętego, jak i niedawnej uroczystości bierzmowania, które przeżywała nasza młodzież - informuje ks. Jan Franc, który do Kalwarii idzie po raz trzeci, ale nie jest pielgrzymkowym nowicjuszem! Ponad 20 razy pielgrzymował już na Jasną Górę - zarówno z Żywca, jak i z Bielska-Białej. - To zostaje we krwi - uśmiecha się. - To taki moment, kiedy człowiek chce zostawić pewne rzeczy i na tej trasie przez modlitwę, będąc z innymi, oddawać chwałę Panu Bogu. Kalwaria jest też takim miejscem, które zwyczajnie przyciąga.

Piesze pielgrzymowanie poprzedziła Msza św. w kościele Narodzenia NMP w Porąbce.   Piesze pielgrzymowanie poprzedziła Msza św. w kościele Narodzenia NMP w Porąbce.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Nim pątnicy wyszyli na trasę, uczestniczyli we Mszy św. koncelebrowanej pod przewodnictwem ks. dziekana Janusza Kuciela z Międzybrodzia Żywieckiego. Tutaj, najpierw powitani przez ks. proboszcza Zdzisława Grochala, modlili się razem we wszystkich intencjach, które chcieli ponieść w drodze. W kazaniu ks. Jakub Krupa przytoczył opowiadanie o dwóch mnichach, którzy przeczytali w klasztornej księdze o miejscu na krańcu świata, w którym niebo styka się z ziemią. Zdecydowali się wyruszyć w drogę w jego poszukiwaniu. Pokonali wszystkie przeciwności losu, bo wierzyli, że tam spotkają się twarzą w twarz z Bogiem. Kiedy doszli do celu, stanęli z przejęciem przed drzwiami, za którymi spodziewali się spotkać Stwórcę. Kiedy je otworzyli, okazało się, ze znaleźli się… we własnej celi klasztornej.

- Dziś my, w tym kościele, spotykamy się na początku tej wędrówki do miejsca, w którym niebo styka się z ziemią - mówił ks. Krupa w kontekście pielgrzymowania do sanktuarium Matki Bożej, która wsłuchuje się w modlitwy swoich dzieci, uczniów Jezusa i zanosi je Jemu. - Idziemy jak owi mnisi, by doświadczyć takiego spotkania, kiedy Bóg staje się bliski. Szukamy tych miejsc, w których możemy zyskać siłę i moc, by sprostać codziennym zadaniom.

2,5-letnia Nina - na zdjęciu z mamą Elą - z Łęg koło Oświęcimia, jest najmłodszą pątniczką.   2,5-letnia Nina - na zdjęciu z mamą Elą - z Łęg koło Oświęcimia, jest najmłodszą pątniczką.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Duszpasterz zwrócił uwagę, że pielgrzymowanie pozwala znaleźć czas dla Boga, dla Maryi i dla Jezusa. - Maryja pomaga zwrócić serce ku temu, co wieczne i święte. I tak jak w opowiadaniu o mnichach - miejscem docelowym wędrówki jest to, w którym Bóg postawił każdego człowieka - miejsce, w którym żyjemy na co dzień i realizujemy swoje powołanie - mówił duszpasterz, dodając, że tam On staje się bliski każdemu człowiekowi, tak jak podczas Eucharystii sprawowanej gdziekolwiek - ona zawsze jest taka sama, czy to sprawowana w Kalwarii czy w Porąbce, Czańcu, Kobiernicach czy Międzybrodziu - skąd pochodzi większość pielgrzymów. - Ta pielgrzymka jest po to, żeby nam przypomnieć i przekonać, że jest niebo, że jest Bóg, że jest Matka Boża; że Boża rzeczywistość nieba, styka się z tym, co nasze, ludzkie, powszednie - podkreślał ks. Jakub, dodając, że dziś coraz powszechniej zapomina się o niebie, o Panu Bogu, o modlitwie, myśląc jedynie o tym, co na ziemi, co tutaj daje dostatek i ziemskie poczucie bezpieczeństwa. To nie kontrakty zbrojeniowe, arsenał wojskowy, zapewniają prawdziwe bezpieczeństwo - to wznoszenie serca ku temu, co w górze, tam jest jedyna gwarancja bezpieczeństwa i pokoju.

Ks. Jakub życzył wszystkim, by idąc do Kalwarii, uświadamiali sobie fakt, że wrócą do miejsc swojej codzienności, gdzie Pan Bóg jest najbliżej.

Na zakończenie Eucharystii pielgrzymi przyjęli błogosławieństwo na drogę, którego udzielił im ks. Jan Franc i zostali pokropieni wodą święconą.

Wśród tegorocznych pielgrzymów są Aleksandra i Tomasz Zacni z Czańca - w sierpniu będą obchodzili pierwszą rocznicę ślubu. Po raz pierwszy Ola wyruszyła do Kalwarii z bratem, kiedy była w szóstej klasie podstawówki, jakieś 10-11 lat temu. Od tego czasu ruszała w drogę z przyjaciółmi z gimnazjum, z grupą oazową z parafii czanieckiej. - Potem praca, różne obowiązki, ograniczyły tę możliwość, ale dziś postanowiliśmy się z tego wyrwać, przystanąć na chwilę, pomodlić w drodze - mówi Ola Bieniek-Zacny.

- Ja idę po raz pierwszy. Żona mnie namówiła - uśmiecha się Tomasz. - Chcemy razem podziękować - za nasze małżeństwo, za pomyślny przebieg niedawnej operacji Oli i chcemy także prosić za naszego chorego wujka, ks. Pawła Drożdża. - Warto poświęcić ten czas, trud, zmęczenie w tak ważnych sprawach - dodaje Ola.

Szósty raz idzie Maria Waluś: - To jest tak, jakby się zachciało jeść i pić i człowiek szuka miejsca, gdzie to znajdzie. Dlatego co roku tu jestem - mówi. - Pochodzę z Podhala i do Kalwarii pielgrzymowałam z tatą jeszcze jako dziecko. Do Nowego Targu szło się pieszo, a potem jechało pociągiem. Tak mi już zostało, że jeśli Wielki Piątek, to na pewno w Kalwarii, a jeśli piesza pielgrzymka, to także tam. Kalwaria to dla mnie taki dom, parasol ochronny, gdzie mieszka Mama, do której zawsze się wraca, żeby odpocząć…

Maria Nikiel idzie po raz 12. a może i 13. - już nie sposób zliczyć. Ale na pewno jest jedną z nielicznych osób, które uczestniczyły w pierwszej pielgrzymce w 1982 roku. - Pielgrzymka nie była tak zorganizowana, trwała trzy dni, bo w Kalwarii nocowaliśmy, a nazajutrz tam jeszcze spędzaliśmy dzień. To był stan wojenny, szliśmy nielegalnie, bez zezwolenia. Ale to, co na pewno łączy tamten czas i ten, to wielka radość, wspaniała atmosfera, otwartość i życzliwość każdego wobec innych, bez względu na wiek.

Piąty raz idzie Krystyna Walusiak, podobnie jak obie panie Marie z Międzybrodzia Bialskiego: - Kiedy wybierałam się pierwszy raz, bałam się czy dam radę, zwłaszcza drugiego dnia, kiedy jest sporo odcinków pod górę - opowiada. - Dałam radę. Tak jest, że nogi same niosą!

Panie są zgodne co do intencji: - W naszym wieku to tylko Panu Bogu dziękować, za zdrowie, siły, dzieci, wnuki i prosić za nich…

Andrzej Rodak dbający o bezpieczeństwo pielgrzymów już tradycyjnie idzie na czele grupy.   Andrzej Rodak dbający o bezpieczeństwo pielgrzymów już tradycyjnie idzie na czele grupy.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Zbigniew Początko, górniczy emeryt z Kobiernic, razem z dwoma kolegami idzie po raz piąty. - Pierwszy raz szło się z ciekawości. Sąsiadka chodziła, opowiadała, więc postanowiłem - czas spróbować i wyruszyć. W pamięci mam takie znaki Bożej ochrony nad nami. Była tak pielgrzymka, kiedy ciemne chmury gromadziły się nad nami, a ten krzyż, który idzie na początku, zdawało się, że je odgania. Kiedy weszliśmy do Kalwarii, wszędzie na asfalcie leżał jeszcze grad. A myśmy go wcale nie doświadczyli.

Pan Zbigniew mówi, że rok bez pielgrzymki, to rok stracony. Z kolegami urządzają sobie swoisty maraton: najpierw w Wielkim Poście biorą udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej - z Kęt pokonują 36 km po górach, potem idą z Hałcnowa do Łagiewnik, w czerwcu - do Kalawarii, a sierpniu - do Częstochowy. - To człowieka wzmacnia. Wracasz do domu już jako ktoś inny. Poznajesz wielu ludzi, patrzysz na młodzież, która wnosi tyle radości. Zmieniasz się.

Najmłodszą pątniczką kalwaryjską jest Nina Smolarczyk z Łęg koło Oświęcimia, która ma 2,5 roku. Wędruje w wózeczku, razem z mama Elą, tatą Markiem i 8-letnią siostrą Milenką. Pielgrzymie doświadczenie ma tylko tata, który szedł do Kalwarii przed laty. - Chcieliśmy iść pierwszy raz przed rokiem, ale się nie udało. Chcemy podziękować za to, że jesteśmy szczęśliwą rodziną, że jesteśmy zdrowi. Kalwaria to w miarę blisko. Do Częstochowy jest i za daleko na razie dla nas, i za długo. Tutaj - mamy nadzieję - damy radę.